Zmarła Dorata
Gade urodziła się 07.02.1932 r.
w Mikulczycach jako najmłodsza z sześciu dziewcząt
i czterech chłopców w rodzinie Maksymiliana i Matyldy Gade, gdzie dwóch
chłopców Bernhard i Maksymilian zostali księżmi.
Dorota była
najmłodszą siostrą naszej Pani Klary i naszego długoletniego Proboszcza
ks. Prałata Bernharda Gade.
Z pewnością najstarsi parafianie pamiętają jeszcze wszystkie siostry księdza
prałata, które modliły się tu
w kościele – Jadwigę, Magdalenę, Klarę i Dorotę.
W latach powojennych Magdalena i Dorota wyemigrowały do Niemiec.
Dorota Gade początkowo w Niemczech pracowała jako laborantka, ale na prośbę
swojego brata księdza Maksymiliana Gade porzuciła pracę zawodową
i służyła mu pomocą przez 21 lat - aż do końca jego życia.
Po śmierci brata kapłana zamieszkała ze swoją siostrą Magdaleną w Gaiberg
niedaleko Heidelbergu, gdzie po kilku latach zaczyna poważnie chorować.
Od marca 2006 roku opiekuje się nią starsza siostra - nasza pani Klara.
Od grudnia 2018 roku obie siostry przebywają w Domu Opieki w Bammental.
Dorota Gade
zmarła w wieku 89 lat - 19 czerwca 2021 r. o godz.7.30 - przyjąwszy w
przeddzień śmierci najświętszy sakrament.
Jej pogrzeb odbył się 1 lipca 2021 r. o godzinie 14-tej. Pochowana jest
obok swojej siostry Magdaleny na cmentarzu w Gaiberg.
Zmarła miała
szczególne nabożeństwo do św.
Anny
Schäffer, której powierzała wszystkie swoje cierpienia i za jej
wstawiennictwem potrafiła przemóc ból,
by z uśmiechem na ustach móc odpowiedzieć na zadane pytanie - jak jej się
powodzi - „ ja jestem bezgranicznie szczęśliwa”.
Wieczny
odpoczynek racz zmarłej Dorocie dać Panie. Amen.
Historia Annuntiaty
Wstęp.
Racibórz. Jego historia sięga korzeniami czasów piastowskich.
Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z roku 1155.
Prawa miejskie zostały mu nadane prawdopodobnie w 1235 r. Kwitł w czasach
piastowskich i Przemyślidów,
tracił na znaczeniu w okresie rządów Habsburgów,
niesamowicie szybko rozwijał się w dobie pruskiej (Hohenzollernowie), kiedy
stał się znaczącym centrum przemysłu i handlu,
przesiąknął krwią powstańców śląskich, przeszedł gehennę II wojny światowej.
Na przestrzeni dziejów był w posiadaniu Polski, Austrii,
potem Królestwa Pruskiego, a w końcu Rzeszy Niemieckiej. W 1921 r. w
historię Raciborza, a dokładniej Ratibora,
wpisuje się Zgromadzenie Misyjne Sióstr Służebnic Ducha Świętego i
współtworzy tę historię już 100 lat.
Dokładnie w marcu 1921 roku odbył się na ziemiach śląskich plebiscyt, który
zdecydował, że Racibórz pozostanie niemiecki.
W dobie pruskiej w mieście znajdowały się: rekreacyjny staw gondolowy,
miejskie parki i kąpielisko.
Miasto dobrze prosperowało dzięki rozbudowanej kolei, mostom i drogom.
Racibórz słynął też z uprawy warzyw.
Nie brakowało hoteli, restauracji, kawiarni, teatru, dobrze rozbudowanego
systemu ulic i placów. Były też koszary wojskowe i więzienie.
Z zabudowy sakralnej, istniejącej w latach 20-tych, warto wspomnieć
kościoły: św. Jakuba, św. Mikołaja, Matki Bożej,
Wniebowzięcia NMP, Kościół Serca Jezusowego, ewangelicki (stał jeszcze w
latach sześćdziesiątych,
od lat 70-tych na jego miejscu znajduje się szkoła muzyczna), synagogę
(ruiny rozebrano w latach 60-tych),
klasztor sióstr urszulanek (zniszczony w 1945 roku).
Lata 1921 – 1939
Przełożona
Generalna Zgromadzenia Misyjnego Sióstr Służebnic Ducha Świętego, Maria
Teresa Messner
jeszcze w czasie trwania I wojny światowej zdecydowała, by na ziemi śląskiej
skąd było bardzo dużo powołań,
które zasilały szeregi Prowincji Austriackiej, powstał odrębny dom. Docelowo
miały się w nim odbywać,
poza formacją przyszłych misjonarek, rekolekcje zamknięte dla kobiet i
dziewcząt.
Restauracją “Pod szarotką” (“Gasthof Edelweiss”) Matka Generalna
zainteresowała się już w roku 1916,
kiedy to przebywając w Nysie odwiedziła nasze siostry i spotkała się z
prowincjałem, rektorem i prokuratorem ojców Werbistów,
którzy zasugerowali właśnie to miejsce. Temat powrócił ponownie w 1920 r.
Ekonom werbistów o. Benden z Nysy
powiadomił asystentkę generalną o możliwości zakupu “Szarotki” opisując
szczegółowo zalety i wady posiadłości.
Klasztor Annuntiata to pierwotnie duża restauracja
bezalkoholowa “Edelweis” (“szarotka”) z przyległym ogrodem i cieplarnią.
Właściciel, Albert Zander, miał zamiar wyjechać w głąb Niemiec i szukał
nabywcy. Rada Generalna zleciła Prowincji Austriackiej zakup restauracji.
Umowa kupna została podpisana 7.01.1921r., zaś akt kupna nastąpił 7.03.1921
roku. Obiekt objęły w posiadanie asystentka generalna
s. Raphaele Bruns i s. Columba Caspers – Przełożona prowincjalna z Austrii.
Pierwsze siostry wprowadziły się 4 kwietnia 1921 roku.
Od właściciela zakupiono również meble i sprzęt kuchenny. Całkowity koszt
wyniósł ponad 240 000 marek.
Dom stał się nową placówką podległą bezpośrednio pod Dom Macierzysty w Steyl.
4 kwietnia o. A. Florian SVD dokonał poświęcenia domu.
W Kościele Powszechnym obchodzono wówczas Uroczystość Zwiastowania Pańskiego
przesuniętą z 25.03 z uwagi na Wielki Tydzień.
Stąd geneza nazwy Annuntiata - Zwiastowanie.
Pierwsze cztery siostry, które zamieszkały w nowej placówce
przybyły z Austrii, a były to: s. Violanta Lamla, s. Deobalda Siedlaczek,
s. Akwilina Wieczorek i s. Emerana Jersz. Siostrom w pracy pomagały
miejscowe dziewczęta, jak również te z okolicznych wiosek,
zwłaszcza z Gamowa. Pierwszą przełożoną była s. Bernwarda Goebel, była
przełożona w Nysie.
W maju 1921r. wstąpiły pierwsze aspirantki: Ludwika Krinetzki
(s. Merwalda), Elżbieta Plotzke s. Eunomia) i Marga Bierschke (s. Alveria).
Nowicjat odbywał się wówczas w Domu Prowincjalnym w Stockerau koło Wiednia.
Mistrzynią nowicjatu została s. Emmerana Jersz.
25.05.1921 roku nastąpiło zatwierdzenie klasztoru jako domu
rekolekcyjnego i domu dla postulatu Prowincji Austriackiej,
choć oficjalnie dopiero 5.08.1922 roku uznano nasz klasztor za filię
Austriackiej Prowincji.
16.07. 1921 roku w Święto Matki Bożej Szkaplerznej pośród
sióstr zamieszkał Chrystus Eucharystyczny w nowo zaadoptowanej kaplicy.
Tego dnia wieczorem ruszyła pierwsza tura rekolekcji dla dziewcząt
wygłoszona przez o. A. Floriana SVD.
Rekolekcje odbywały się (z małymi wyjątkami) każdego tygodnia. Głoszone były
po polsku i po niemiecku.
Ponieważ zgłoszeń na rekolekcje było bardzo dużo i siostry
zmuszone były odmawiać przyjęcia z uwagi na brak wolnych miejsc,
Rada Generalna Zgromadzenia wydała decyzję o rozbudowie Domu, co miało
miejsce w latach 1927-1928.
Dnia 18.03.1928 r. poświęcono nowo wybudowaną część Domu. Poświęcenia
dokonał ks. Szulc, proboszcz parafii WNMP w Raciborzu.
20.03.1928 roku znowu ruszyły rekolekcje po rocznej przerwie na remont.
W 1929 r. siostry zaczęły prowadzić przedszkole na terenie
Domu. Z powodu nadmiaru chętnych,
władze miasta zaproponowały budowę obiektu naprzeciw klasztoru. Budowa
ruszyła w 1931 r. Jednak do władzy doszedł Hitler,
władze miasta zmieniły politykę w skutek czego budynek przedszkola nie
został siostrom przydzielony.
Siostry organizowały kursy szycia i prac ręcznych. 1.06.1931
r. otwarto szkołę gospodarstwa domowego.
Uczyły w niej 3 siostry, uczennic było 40. Szkoła utrzymała się tylko 3
miesiące. Zabrakło środków na jej utrzymanie.
28.08.1932 roku klasztor Annuntiata podejmował 300 gości w
związku z jubileuszem 500-lecia kościoła Matki Bożej.
Siostry w parafii Matki Bożej przygotowywały dzieci do bierzmowania i
pierwszej Komunii św. oraz prowadziły grupy Dzieci Maryi.
Udzielały też nauki gry na fortepianie.
6.01.1934
roku odbyły się pierwsze obłóczyny (wcześniej pod koniec formacji w
postulacie w Annuntiacie,
postulantki wyjeżdżały do Stockerau i tam przywdziewały habit). Szatę
zakonną otrzymało pięć postulantek.
W tym czasie w Domu Prowincjalnym w Austrii przebywało 31 nowicjuszek z
Annuntiaty.
Ostatnie obłóczyny przed wybuchem II wojny odbyły się
3.01.1936 roku. Ostatnie aspirantki wstąpiły 15 października 1936 roku.
Po tym czasie powołania z Annuntiaty kierowano do Austrii lub Holandii.
W latach 1921-1936 do
Annuntiaty wstąpiło 100 aspirantek.
Historia Annuntiaty - cz. II.
Lata
1939 – 1945
W sierpniu 1940 r. siostry otrzymały nakaz opuszczenia nowo
wybudowanej części klasztoru,
która miała być udostępniona niemieckim przesiedleńcom.
Ostateczny rozkaz, by klasztor opuścić nadszedł 15 września. Właśnie wtedy
trwały w rekolekcje dla świeckich.
Siostry z trudem otrzymały pozwolenie, by doprowadzić je do końca. Trzy dni
później rekolekcyjna część tego Domu miała być definitywnie opuszczona.
W starej części Domu, do której siostry miały się przenieść nie było prądu,
ani kanalizacji.
Wtedy dobrzy ludzie przyszli z pomocą i pomogli przeciągnąć przewody
elektryczne i kanalizacyjne, zrobiono też prowizoryczne dojście do piwnicy.
Nim ukończono te prace przyszedł kolejny rozkaz, by opuścić cały klasztor. I
wtedy z pomocą przyszedł ówczesny rektor Domu Misyjnego
SVD w Głubczycach, który zaoferował miejsce dla kilku sióstr, jak również
pomieszczenie na wypiek hostii i komunikantów.
Siostry skorzystały z tej oferty. Było ich wówczas 23, a część z nich
przeszła też do Nysy. Cztery siostry później wróciły,
by czuwać nad dalszym losem klasztoru. Wkrótce cały dom został przejęty
przez służby SS. Wtedy to Siostry usłyszały:
“Sie mussen raus”. Major wskazał siostrom mały chlewik i powiedział: “Hier
konnen vier Schwestern wohnen”
- „tu mogą mieszkać cztery siostry”. 17 października 1940 roku odbyła się w
kaplicy ostatnia Msza święta.
Najświętszy Sakrament został przeniesiony do Kościoła Matki Bożej. W
chlewiku panowała wilgoć, przez posadzkę sączyła się woda gruntowa,
nie było pieca, tylko palenisko. Siostry z powodu zimna chorowały na grypę i
zapalenie płuc. Pomoc zaproponowały siostry Urszulanki Unii Rzymskiej,
jednak siostry wolały zostać na miejscu i mieć na oku klasztor. W tym
czasie siostry pielęgnowały chorych w mieście i prowadziły kancelarię
parafialną.
Ta sytuacja trwała do 1943 roku. Powoli zbliżał się front rosyjski.
Przybywało rannych. Lekarz naczelny szpitala woskowego zwrócił się do sióstr
o przejęcie pracy w szpitalnej kuchni, na co Siostry odpowiedziały
pozytywnie. Od lipca 1944 roku wrócił do klasztoru Najświętszy Sakrament.
Niestety, w lutym 1945 roku trzeba była spożyć Najświętszy Sakrament z uwagi
na zbyt duże niebezpieczeństwo nalotów samolotów radzieckich.
Dnia 30 marca 1945 wojska niemieckie opuściły Racibórz, ale dzień później
wkroczyły wojska radzieckie. W trakcie wojny Annuntiata
była obozem dla przesiedleńców, potem przebywali w nim jeńcy cywilni –
cudzoziemcy i ranni na skutek nalotów.
Od 1943 r. utworzono tam nawet szpital porodowy. Pod koniec wojny przebywały
w nim wojska niemieckie, a potem radzieckie.
Klasztor specjalnie podczas działań wojennych nie ucierpiał, mimo że wiosną
1945 roku wyludnione miasto zostało spalone
i zniszczone w 85% przez wojska Armii Czerwonej, co warto podkreślić. W
połowie lutego (rok1945),
kiedy rozgrywała się walka o Racibórz ciągnąca się sześć tygodni, siostry
musiały uciekać w stronę Głubczyc.
W trakcie tej ucieczki życie ziemskie straciła s. Caelianę Klaminger, która
w obronie czystości padła pod strzałami rosyjskiego żołnierza.
Pochowana została w Głubczycach, a w 1970 r. po ekshumacji zwłok, jej
szczątki przewieziono na cmentarz “Jeruzalem” w Raciborzu.
Obecnie siostry starają się o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Siostry
męczennicy Celiny.
Lata 1945 do lat sześćdziesiątych.
Objęcie Raciborza przez polskie władze cywilne nastąpiło w
maju 1945 rku. Po przejęciu urzędów przez władze polskie, siostry
przebywały,
poza krótkim pobytem w Głubczycach, na plebanii parafii “Matki Bożej”.
Ostatecznie dopiero w październiku 1945 Armia Czerwona opuściła klasztor.
W 1946 roku nowe władze polskie zaczęły interesować się klasztorem, bowiem i
chciały urządzić tam kuchnię ze stołówką,
schronisko dla matek z dziećmi, wreszcie sierociniec. Na powrót wróciły
Siostry dopiero w marcu 1946 roku i wtedy, 25 marca świętowały
nie tylko Uroczystość Zwiastowania Pańskiego, ale również 25-lecie istnienia
klasztoru. Ks. Proboszcz Alojzy Spyrka poświęcił odremontowane pomieszczenia
mieszkalne. Sprowadzono Najświętszy Sakrament. Ten dzień (25 marzec 1946)
zapoczątkował normalny tok działalności klasztoru Annuntiata.
W kolejnych miesiącach 1946 r. przybyły kolejne siostry polskiego
pochodzenia z Czechosłowacji, w styczniu 1947 z Austrii, a potem z Niemiec.
Ostatecznie sióstr było 12. W maju 1947 poświęcono nową kaplicę. Od połowy
września tego samego roku wznowiono pracę z dziećmi przedszkolnymi.
Na potrzeby przedszkola zaadoptowano uprzednią kaplicę. Przedszkole istniało
zaledwie 6 miesięcy,
bowiem zostało zamknięte przez władze miejskie pod pretekstem braku etatu
świeckiego.
Siostry organizowały też kolonie letnie dla dzieci.
W roku 1947 z uwagi na lepszą łączność z Rzymem niż z
Austrią, klasztor Annuntiata został podporządkowany bezpośrednio Zarządowi
Generalnemu
w Rzymie i do 1959r. podlegał bezpośrednio pod Rzym.
Również od 1947 roku Klasztor doczekał się pierwszych
polskich powołań. Pierwsze obłóczyny i śluby wieczyste miały miejsce w lipcu
1948 roku.
Od 1948 roku raciborski klasztor decyzją Kongregacji
Rozkrzewiania Wiary stał się też domem formacyjnym dla postulatu i nowicjatu
(niemożliwe były bowiem wyjazdy za granicę).
Lata 50-te były czasem aktywności komunistów, którzy wrogo
nastawieni byli do Kościoła.
Odczuły to też nasze siostry, które wiele razy nawiedzane były przez
urzędników komunistycznych, parokrotnie wzywane były na rozmowy do urzędu.
Zdarzały się szykany, brak zgody na wyjazd za granicę. Milicja usiłowała
również wejść do klauzury.
A mimo to już w 1958 roku sióstr było już 58.
Warto wspomnieć, że w latach 50-tych masowo wysiedlano
siostry zakonne i wywłaszczano majątki kościelne.
Tak było również z Siostrami z zakładu św. Notburgii. Władze prosiły, by
nasze siostry przejęły pracę w Domu Starców
prowadzonym przez siostry św. Notburgii. Siostry się zgodziły, ale po pół
roku je zwolniono, bo nie chciały podpisywać żadnych dokumentów.
Ważnym i trudnym rokiem był rok 1955. Wtedy Siostry stanęły przed groźbą
opuszczenia klasztoru z uwagi na to,
że władze chciały tam otworzyć szkołę pielęgniarską. Siostry obroniły się
tym, że nowicjatu nie można przenosić bez zgody Episkopatu Polski.
Niemniej władze nie dawały za wygraną i nawiedzały siostry stosując
zastraszanie.
Pomimo tego klasztor organizował w tych latach wiele serii rekolekcji.
Pasja
według
Josepha
Krautwalda
W
liturgii Wielkiego Postu słowem kluczowym jest Pasja.
Słowo
pochodzi z języka łacińskiego (passio – cierpienie, męka) i oznacza opis
Męki Pańskiej, obejmujący wydarzenia od pojmania Jezusa w Ogrójcu (czwartek)
do Jego śmierci na krzyżu (piątek).
Wydarzenia te, określane w teologii chrześcijańskiej jako zbawcze, na
przestrzeni wieków stały się tematem licznych dzieł artystycznych.
W twórczości Josepha Krautwalda (1914-2003), rzeźbiarza
pochodzącego z Burgrabic, Pasja Chrystusa zajmuje nie tylko szczególne
miejsce (jest on autorem licznych przedstawień drogi krzyżowej),
ale też rozpoczyna twórczość artystyczną. Jego pierwszym dziełem
rzeźbiarskim, o charakterze narracyjnym, jest relief „Opłakiwanie”, wykonany
w 1938 roku na nagrobku Konrada Methnera.
Nagrobek znajduje się na Cmentarzu Komunalnym w Głuchołazach. Dzieło to
zasługuje na uwagę nie tylko ze względu na walory artystyczne (klasyczne
piękno),
ale także na bogactwo treści i liryczność.
Temat został ujęty w sposób niekonwencjonalny w stosunku do jego
tradycyjnych przedstawień. Scenę Opłakiwania zazwyczaj umieszczano pod
krzyżem, albo przy grobie,
natomiast Joseph Krautwald przedstawił ją niejako w drodze, pomiędzy
zdjęciem z krzyża a złożeniem do grobu. Oto dwaj uczniowie na rozciągniętym
całunie niosą martwe Ciało Jezusa.
Sztywne, wyprostowane Ciało Chrystusa stanowi poziomą przeciwwagę dla
idących obok postaci:
Jana Apostoła, Marii Magdaleny, Maryi Matki Jezusa, Marii Kleofasowej i
Józefa z Arymatei.
Jan Apostoł podtrzymuje Ciało Jezusa, obejmując Jego stopy.
Artysta przedstawił go, zgodnie z przekazem biblijnym, jako młodzieńca.
Jego zmarszczone czoło wyraża ból i niezrozumienie
sytuacji. Idąc jako pierwszy w orszaku żałobnym, nie patrzy przed siebie,
ale w górę, jakby tam szukał wskazówki, jak iść i odpowiedzi na swoje
wątpliwości.
Drugą
osobą niosącą Ciało Chrystusa jest Józef z Arymatei. Jego szlachetne oblicze
wyraża mądrość i dostojeństwo. Podtrzymuje zwisający całun, który podarował
Jezusowi.
Ze smutkiem i zadumą spogląda na twarz Zbawiciela. Tak jak Jan Apostoł
patrzący w górę otwiera procesję żałobną, to Józef pochylając się nad
Jezusem, w sposób naturalny ją zamyka.
Kobieta z pochyloną głową to Maryja, Matka Jezusa. Postać Maryi
wraz z Ciałem Syna tworzy formę krzyża, co wyraża Jej udział w dziele
zbawienia.
Rzeźbiarz umieścił Ją na pierwszym planie, najbliżej widza, chcąc także
podkreślić Jej nową misję - Matki Kościoła i współpośredniczki pomiędzy
Bogiem,
a człowiekiem. Złożone dłonie Maryi wyrażają cichy ból, a pochylona głowa
pokorę wobec Bożej woli.
Po
drugiej stronie Ciała Jezusa, obok Józefa z Arymatei, idzie Maria Kleofasowa.
Ma, podobnie jak Maryja, złożone ręce. Będąc także matką, najlepiej rozumie
ból Maryi
i przez ten gest wyraża zjednoczenie z Nią w cierpieniu. Przed Marią
Kleofasową, niepewnym krokiem podąża Maria Magdalena. Prawą ręką ociera łzy,
a lewą podtrzymuje suknie.
Wszystkie postacie mają bose stopy. W ten sposób artysta chciał
zwrócić uwagę na świętość wydarzenia, nawiązując tym do symbolicznego
zdjęcia sandałów przez Mojżesza,
wobec Boga, objawiającego się w płonącym krzewie.
Ciało Chrystusa nosi znamiona męki (rany na stopach i dłoniach,
rana boku), ale nie jest przedstawione jako umęczone i boleściwe. Zostało
ukazane jakby już przemienione i uwielbione.
Przygotowane do powstania z martwych.
Tło
płaskorzeźby jest neutralne. Artysta pominął elementy krajobrazu i miejsca
opłakiwania (wzgórze ukrzyżowania, skalny grób),
aby nic nie rozpraszało widza w kontemplacji Męki i Śmierci Jezusa.
Scenę umieścił w nieokreślonej czasoprzestrzeni, podkreślając jej
uniwersalność – Ofiara Chrystusa obejmuje przeszłość, teraźniejszość i
przyszłość.
Przez maksymalne wychylenie postaci z tła płaskorzeźby, ułożenie ich ciała,
zwłaszcza stóp, z mistrzostwem ukazał idący orszak żałobny.
I tak
orszak z Ciałem Chrystusa podąża przez wieki. A teraz właśnie zbliża się do
nas.
artykuł zaczerpnięto ze strony
Głuchołazy. eu
Stanowisko Zespołu
Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski
dotyczące szczepionek
/streszczenie/
Wobec
szerokich dyskusji społecznych Zespół przygotował stanowisko na temat
szczepionek, w oparciu o współczesny stan wiedzy medycznej
i w świetle tradycyjnego nauczania Magisterium Kościoła oraz katolickiej
teologii moralnej.
Wyjaśnia poruszane niekiedy problemy szkodliwości szczepionek oraz ocenę
korzystania ze szczepionek przygotowanych na bazie płodowych
linii komórkowych podkreślając, że nie wszystkie szczepionki korzystały z
tej technologii.
Mając na uwadze moralnie istotny problem związku szczepionek z aborcją,
wskazuje na trzy stopnie odpowiedzialności:
1)
ciężka odpowiedzialność moralna z tytułu aborcji przeprowadzonej w „sposób
zamierzony jako cel lub środek”;
2)
ciężka odpowiedzialność z tytułu wykorzystania „materiału biologicznego”
pochodzącego z płodów abortowanych
w produkcji omawianych szczepionek.
W tym
przypadku aborcja stanowi nieodłączne ogniwo w osiągnięciu tych szczepionek,
a tym samym zawiera w sobie akceptację
aborcji jako czynu potrzebnego i przynoszącego korzystny efekt;
3)
warunkowa odpowiedzialność osób korzystających z tych szczepionek. Nie
ponoszą winy osoby,
które są przeciwne aborcji i przemysłowemu wykorzystaniu ludzkiego materiału
biologicznego, a także nie uczestniczą w procesie
produkcyjnym tych szczepionek. Osoby te muszą jednak korzystać z tych
szczepionek w trosce o swoje życie czy zdrowie.
Osoby takie byłyby jednak winne moralnego poparcia dla tych szczepionek,
technologii ich produkcji, jeżeli by je przyjmowały,
mając do dyspozycji inne szczepionki wolne od powyższych zastrzeżeń.
W
dalszej części dokument przypomina o indywidualnej i społecznej
odpowiedzialności każdej osoby.
To ona w swym sumieniu musi roztropnie podejmować odpowiedzialne decyzje,
gdyż to ostatecznie ona ponosi odpowiedzialność
za swoje życie i zdrowie, a często również za zdrowie innych osób.
Dokument nie lekceważy różnych zagrożeń, które
są cytowane w kompetentnych opiniach czy wskazywane przez samych producentów
szczepionek. Celem uniknięcia tych zagrożeń lub ich istotnego złagodzenia,
korzystanie ze szczepionek,
decyzja o ich przyjęciu, winna być konsultowana z kompetentnym lekarzem.
Dotyczy to zwłaszcza osób obciążonych przez określone choroby.
Opole, dnia 5 listopada 2020 roku
Nr 39/2020/A/KNC-K
DEKRET
W trosce o oddawanie należnej czci Bogu Wszechmogącemu oraz
uświęcenie wiernych i ich ochronę przed zakażeniem, w nawiązaniu do
przepisów obowiązującego
prawa kościelnego i świeckiego, od 7 do 29
listopada br. na terenie Diecezji
Opolskiej postanawiam, co następuje.
Tym samym odwołuję wszystkie wcześniejsze ustalenia w przedmiotowej materii.
ZASADY DOTYCZĄCE OBIEKTÓW KULTU RELIGIJNEGO
- W
kościołach czy kaplicach w obrzędach kultu religijnego nie może
uczestniczyć więcej niż 1 osoba na 15 m2. Informację o
dopuszczalnej liczbie
wiernych należy wywiesić na głównych drzwiach kościoła bądź w ich pobliżu.
-
Zobowiązuję wiernych do zakrywania ust i nosa podczas przebywania
w obiektach kultu religijnego częścią odzieży, maską, maseczką bądź
przyłbicą.
Dotyczy to również koncelebransów i usługujących. Z tego obowiązku
wyłączeni są główni celebransi oraz ci, którym zezwalają na to odrębne
przepisy państwowe.
-
Zakazuję napełniania kropielnic wodą święconą.
SPRAWOWANIE LITURGII I UCZESTNICTWO W NIEJ
-
Udzielam dyspensy od obowiązku uczestnictwa w niedzielnej i świątecznej
Mszy świętej osobom w podeszłym wieku i innym poważnie zagrożonym
z uwagi na tzw. choroby towarzyszące czy stan błogosławiony, osobom z
objawami infekcji, przebywającym w kwarantannie i samoizolacji,
odczuwającym wzmożoną
obawę przed zakażeniem oraz tym wszystkim, którzy nie z własnej winy nie
mogą uczestniczyć w Eucharystii (np. ze względu na ustanowione
ograniczenia nie dostaną się do kościoła).
-
Przyznaję wszystkim parafiom nieograniczone prawo do binacji, trynacji i
kwadrynacji Mszy świętych. Na dodatkowe Msze święte nie wolno przyjmować
intencji
wcześniej niż 14 dni przed ich planowanym aplikowaniem. Kapłanom starszym,
chorym oraz objętym kwarantanną pozwalam celebrować Mszę świętą w ich
prywatnym mieszkaniu.
-
Zawieszam posługę nadzwyczajnych szafarzy komunii świętej.
-
Usługujący do lat 16. mogą być dopuszczeni do służby jedynie za zgodą
rodziców, z zachowaniem ograniczeń, wynikających z prawa państwowego.
-
Sprawowanie sakramentu pokuty nie może się odbywać w zamkniętych
konfesjonałach. W przypadku, gdy w danym kościele nie ma konfesjonałów
otwartych,
należy przenieść spowiedź do bocznych kaplic czy innych tego typu miejsc
w kościołach bądź w bliskiej od nich odległości, odpowiednio przestronnych
i często wietrzonych.
Krata, oddzielająca penitenta od spowiednika, ma być pokryta folią
ochronną, właściwie dezynfekowaną i codziennie zmienianą.
Zarówno penitent, jak i spowiednik mają mieć zasłonięte usta i nos.
Zabrania się podawania wiernym do ucałowania stuły tam, gdzie jest taki
zwyczaj.
- W
kościołach parafialnych zalecam codzienne wystawianie Najświętszego
Sakramentu i odprawianie adoracji przy Nim z odśpiewaniem suplikacji.
W przypadku proboszczów sprawujących posługę w kilku parafiach (ex
currendo), miejscem adoracji ma być kościół parafii, na terenie
której proboszcz mieszka.
-
Zachęcam do dalszego korzystania ze specjalnego formularza Mszy świętej
„W czasie pandemii” oraz do częstego śpiewu suplikacji.
-
Zachęcam do transmitowania Mszy świętych i nabożeństw dla wiernych, którzy
nie mogą w nich fizycznie uczestniczyć. Równocześnie przypominam, że nie
wolno
udostępniać nagrań obrzędów kultu religijnego po ich zakończeniu.
ROZDZIELANIE KOMUNII ŚWIĘTEJ
-
W czasie rozdzielania wiernym Komunii świętej wszyscy komunikujący mają
mieć bezwzględnie zasłonięte usta i nos.
-
Przypominam, że wierni mają prawo przyjmować Komunię świętą zarówno do
ust, jak i na rękę, w postawie klęczącej albo stojącej. Niezależnie jednak
od tego,
należy oddzielnie udzielać Komunii świętej do ust i na rękę (np. jeden
duchowny udziela Komunii do ust, a drugi na rękę).
Proboszczów zobowiązuję do ogłaszania przed udzielaniem Komunii świętej
porządku jej rozdzielania, a także pilnowania, aby wszyscy,
którzy mają rozdzielać Komunię świętą, dezynfekowali ręce przed
udzielaniem jej wiernym.
TROSKA O CHORYCH
-
Zachowując nadzwyczajne środki ostrożności, należy sprawować posługę
duszpasterską wobec tych chorych, którzy o to wyraźnie proszą.
Posługę tę nadal pełnić mogą jedynie duchowni. Odwiedzając chorych,
duchowni mają mieć zasłonięte usta i nos oraz dezynfekować ręce przed
wizytą w każdym domu,
a także po niej. Jeśli chodzi o posługę wobec zarażonych SARS-CoV-2 oraz
chorych na COVID-19, to jest ona sprawowana w dedykowanych szpitalach,
zajmujących się
leczeniem tylko tej choroby.
- Wskazania
dotyczące odwiedzin chorych na COVID-19 w sytuacji bezpośredniego
zagrożenia ich życia, przebywających w prywatnych mieszkaniach,
zostaną podane w najbliższym terminie w odrębnej instrukcji.
INNE KWESTIE DUSZPASTERSKIE
-
Należy odwołać rekolekcje, misje czy wyjazdy duszpasterskie, organizowane
dla wiernych w parafiach.
-
Należy odwołać zaplanowane ogólne spotkania kapłańskie oraz zachować
daleko idącą powściągliwość w spotkaniach prywatnych, by nie doprowadzić
do sytuacji,
w której nie będzie możliwe objęcie posługą duszpasterską wszystkich
parafii Diecezji.
-
Spotkania formacyjne, organizowane dla dzieci i młodzieży, należy
prowadzić w trybie zdalnym, a jeśli jest
to niemożliwe, należy je odwołać.
-
Usta i nos mają mieć nadal zasłonięte wszystkie osoby, tak duchowne, jak
świeckie, które przyjmują interesantów w kancelarii parafialnej czy
zakrystii.
-
Informacje dotyczące kolędowych odwiedzin duszpasterskich zostaną podane w
późniejszym terminie.
POSTANOWIENIA KOŃCOWE
-
Duchowni chorzy na COVID-19 bądź objęci kwarantanną są zobowiązani zgłosić
ten fakt w Kancelarii Kurii Diecezjalnej natychmiast po uzyskaniu wiedzy
na ten temat od kompetentnych służb.
-
Kuria
Diecezjalna w Opolu będzie czynna wg harmonogramu zamieszczonego na
stronie internetowej Diecezji i przesłanego duszpasterzom pocztą służbową.
-
W razie
jakichkolwiek wątpliwości czy trudności interpretacyjnych w rozumieniu
zapisów niniejszego Dekretu należy zwrócić się do Biskupa Opolskiego,
wikariuszy generalnych, kanclerza, dyrektora Wydziału Duszpasterskiego
i oficjała, dostępnych przede wszystkim drogą służbowego maila.
-
Proszę duszpasterzy o częstsze sprawdzanie służbowej poczty
elektronicznej.
KANCLERZ KURII
BISKUP OPOLSKI
ks. Wojciech Lippa + Andrzej Czaja
Z książki „O
naśladowaniu Chrystusa” - rodz. I
1. Bardzo
szybko będzie tu po tobie, popatrz więc trochę inaczej na swoje istnienie.
Człowiek dzisiaj jest jutro już go nie widać. A kiedy zniknie sprzed oczu,
szybko zejdzie z pamięci.
O, ta tępota i zakamieniałość ludzkiego serca, które myśli tylko o
teraźniejszości, a nie potrafi przewidywać tego, co nadejdzie. W każdej
chwili, w każdym kroku i w myśli wyobrażaj sobie,
że już dziś umrzesz. Gdybyś miał czyste sumienie, nie bałbyś się tak bardzo
śmierci. Lepiej unikać grzechu niż uciekać od śmierci. Dziś jeszcze nie
jesteś gotowy, a co będzie jutro?
Jutro niepewne, skąd wiesz, czy będziesz miał jakieś jutro?
2. Cóż nam po
długim życiu, skoro tak mało się doskonalimy? Długie życie nie zawsze
ulepsza człowieka, a często tylko zwiększa rozmiar winy. Gdybyśmy choć jeden
dzień dobrze
przeżyli na świecie! Niektórzy liczą sobie lata od nawrócenia, ale jakże
często lichy jest plon tego czasu. Strasznie jest umierać, ale może jeszcze
niebezpieczniej długo żyć.
Szczęśliwy, kto zawsze ma przed oczyma godzinę swojej śmierci i codziennie
przygotowuje się do skonu. Może widziałeś kiedy, jak umiera człowiek.
Pamiętaj, że i ty odejdziesz w tę samą drogę.
3. Gdy
nadejdzie ranek, pomyśl, że nie doczekasz wieczora. Wieczorem nie obiecuj
sobie tak śmiało poranka. Zawsze więc bądź gotowy i żyj tak, aby śmierć
nigdy nie zastała cię nie przygotowanym. Tylu ludzi umiera nagle i
niespodziewanie. Bo o godzinie, której się nikt nie spodziewa, przyjdzie Syn
Człowieczy. A kiedy nadejdzie już ta ostatnia godzina,
zaczniesz zupełnie inaczej patrzeć na całe swoje minione życie i będziesz
żałował, żeś był tak niedbały i tak słaby.
4. Jakże
szczęśliwy i mądry jest ten, kto już teraz stara się być takim, jakim
chciałby być w obliczu śmierci! Nadzieję szczęśliwej śmierci może dać tylko
zupełne odrzucenie światowości,
żarliwe pragnienie dobra, umiłowanie dyscypliny, trud pokuty, gorliwe
posłuszeństwo, zapomnienie o sobie i znoszenie trudności dla miłości
Chrystusa. Wiele możesz zrobić,
póki jesteś zdrowy, ale w chorobie nie wiem, co potrafisz. Mało jest
takich, którzy stają się lepsi dzięki chorobie, tak jak i ci, co wiele
podróżują, niekoniecznie stają się święci.
5. Nie licz
na przyjaciół i bliskich i nie odkładaj spraw zbawienia na nieokreśloną
przyszłość, bo szybciej, niż sądzisz, ludzie zapomną o tobie. Lepiej
zawczasu przewidywać i póki
czas dobrze czynić, niż zdawać się na cudza pomoc. Jeśli ty sam nie
troszczysz się teraz o siebie, któż potem zatroszczy się o ciebie? Teraz
jest czas drogocenny.
Teraz są dni zbawienia, teraz właśnie pora. Ale niestety nie korzystasz z
tej pory tak, jak byś mógł, aby zasłużyć na życie wieczne. Przyjdzie czas,
że zapragniesz mieć choć jeden dzień,
choć jedna godzinę na oprawę, a nie wiem, czy otrzymasz.
6. Spójrz,
mój drogi, od jakiego niebezpieczeństwa mógłbyś się uwolnić, jakiego pozbyć
się strachu, gdybyś zawsze żył w bojaźni i pamiętał o śmierci. Staraj się
żyć tak,
abyś w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać. Ucz się teraz
umierać dla świata, abyś już zaczął żyć z Chrystusem. Ucz się wszystko od
siebie odsuwać,
abyś już wolny mógł podążać do Chrystusa. Oczyść się przez pokutę, abyś mógł
już teraz żyć w niezachwianej ufności.
7. Ach, ty
głupcze! Dlaczego myślisz , że będziesz żył długo, gdy żaden dzień twój nie
jest pewny? Jak wielu ludzi zwiodła ta pewność, a nagła śmierć znienacka
wyrwała ich z życia!
Ileż to razy słyszałeś, że ten zginął od miecza, tamten utonął, ów runął z
góry i złamał kark, tego przy stole, tamtego przy zabawie dosięgnął koniec!
Jeden zginął w ogniu, drugi od żelaza, trzeci od zarazy, czwarty z rąk
zabójców; i tak śmierć jest kresem każdego, a życie ludzkie przemija jak
cień.
8. Któż
będzie o tobie pamiętał po twojej śmierci? I któż się za ciebie pomodli?
Rób, rób teraz, najmilszy, co możesz zrobić, bo nie wiesz, kiedy umrzesz, i
nie wiesz, co cię czeka po śmierci!
Póki masz jeszcze czas, gromadź skarby nieśmiertelne. Nie myśl o niczym
prócz zbawienia, troszcz się tylko o to, co Boże. Zdobywaj sobie już teraz
przyjaciół wielbiąc świętych Pańskich
i naśladując ich życie, aby, kiedy opuścisz świat, oni przyjęli cię do
przybytków wieczności.
9. Uważaj się
za przechodnia i gościa na ziemi, którego ziemskie sprawy nie powinny wiele
obchodzić. Zachowaj serce wolne i uniesione ku Bogu,
bo tutaj nie masz dla siebie trwałej ojczyzny. Tam kieruj prośby i
westchnienia, i codzienne łzy, aby po śmierci duch twój mógł przejść
szczęśliwie wprost do Pana. Amen.
Skąd wzięły się nabożeństwa majowe?
Nabożeństwa, odprawiane wieczorami w
kościołach, przy grotach, kapliczkach i przydrożnych figurach, na stałe
wpisały się w krajobraz Polski.
Jego centralną częścią jest Litania Loretańska.
Początków tego nabożeństwa należy szukać w pieśniach sławiących Maryję
Pannę znanych na Wschodzie już w V wieku. Na Zachodzie poświęcenie
majowego miesiąca Matce Bożej pojawiło się dopiero
na przełomie XIII i XIV w., dzięki hiszpańskiemu królowi Alfonsowi X.
Zachęcał on by wieczorami gromadzić się na wspólnej modlitwie przed
figurami Bożej Rodzicielki.
Królewskie początki
Nabożeństwo majowe bardzo szybko stało się popularne w całej
chrześcijańskiej Europie. Jeden z mistyków nadreńskich, dominikanin bł.
Henryk Suzo, w swoich tekstach wspomina, że jeszcze jako dziecko
w maju zbierał na łąkach kwiaty i zanosił je Maryi. W XVI w. upowszechnieniu
nabożeństwa sprzyjał wynalazek druku. Po raz pierwszy maj został nazwany
miesiącem Maryi w wydanej w 1549 r.
w Niemczech książeczce „Maj duchowy”, która była odpowiedzią na
Reformację.
W wielu żywotach świętych oraz kronikach zakonnych można wyczytać o
majowym kulcie Maryi Panny. Dobrym przykładem jest św. Filip Nereusz, który
gromadził dzieci przy figurze Matki Bożej,
zachęcał do modlitwy i do składania u jej stóp kwiatów. Podobne zwyczaje
opisują XVII wieczne kroniki włoskich dominikanów.
Ojcem nabożeństw majowych jest żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku w
Neapolu jezuita o. Ansolani. Organizował on w kaplicy królewskiej specjalne
koncerty pieśni maryjnych,
które kończył uroczystym błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Wielkim
propagatorem tej formy czci Matki Bożej był jezuita, o. Muzzarelli, który w
1787 r. wydał specjalną broszurkę,
którą rozesłał do wszystkich włoskich biskupów.
Pomimo kasaty jezuitów przez Klemensa XIV, o. Mazurelli wprowadził
nabożeństwo majowe w kościele Il Gesu w Rzymie. Rozpowszechnił je również w
Paryżu, towarzysząc papieżowi Piusowi VII
podczas koronacji Napoleona Bonaparte. To właśnie Pius VII obdarzył
nabożeństwo majowe pierwszymi odpustami. W 1859 r. kolejny następca św.
Piotra – Pius IX, zatwierdził obowiązującą do naszych
czasów formę nabożeństwa, składającego się z Litanii Loretańskiej, nauki
kapłana oraz uroczystego błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem.
Litania Loretańska
Litania Loretańska, która
jest główną częścią nabożeństw majowych, powstała prawdopodobnie już w XII
w. we Francji. Zebrane wezwania sławiące Maryję Pannę
zatwierdził 11 czerwca 1587 r. papież Sykstus V. Swoją nazwę zawdzięcza
włoskiej miejscowości Loreto, gdzie była niezwykle popularna. Ponieważ
często modlący się dodawali do niej własne wezwania,
w 1631 r. Święta Kongregacja Obrzędów zakazała dokonywania w tekście
samowolnych zmian.
Nowe wezwania posiadały aprobatę Kościoła i wynikały z rozwoju mariologii.
W Polsce jest o jedno wezwanie więcej. W okresie międzywojennym, po
zatwierdzeniu przez Stolicę Apostolską
uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, za zgodą papieża
Piusa XI, do Litanii dołączono wezwanie „Królowo Polski”.
W wielu miejscowościach wierni modlą się na „majowym” nie tylko w
kościołach, ale także przy kapliczkach czy na ulicach miast.
W Polsce pierwsze odnotowane nabożeństwa majowe zostały wprowadzone w
1838 r. przez jezuitów w Tarnopolu. W połowie XIX w. „majówki” odprawiane
już były w wielu miastach,
m.in. w Warszawie w kościele Św. Krzyża, w Krakowie, Płocku, Toruniu,
Nowym Sączu, Lwowie i Włocławku.
II
Niedziela Wielkanocna czyli Miłosierdzia Bożego – Rok A
19
kwietnia 2020 r.
Refleksja
W II niedzielę po Wielkanocy
powtarzamy za Psalmistą: „Dziękujcie Panu, bo jest miłosierny”. Wzrok nasz
wędruje najpierw do Wieczernika,
w którym Jezus przychodzi do Apostołów, aby umocnić ich wiarę. To spotkanie
ma jednak wyjątkowy charakter. Bierze w nim udział Tomasz Apostoł,
którego zwykliśmy określać mianem „niewiernego Tomasza”.
Dostrzegamy, słuchając Janowej Ewangelii, że wiara tego ucznia była jeszcze
zbyt słaba, aby uwierzył świadectwu innych Apostołów.
Potrzebował namacalnych dowodów. Chyba to nas nie powinno dziwić. Ile to
razy my sami, którzy tak wiele słyszymy o Zmartwychwstałym,
powtarzamy pełni niedowierzania: „jak nie zobaczę, to nie uwierzę”.
Radość z dzisiejszej liturgii
płynie dla nas z faktu, ze razem ze św. Piotrem możemy uwielbiać Boga:
„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego,
Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych
Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei”.
To uwielbienie związane jest z darem, jaki otrzymaliśmy od Boga. Staliśmy
się, dzięki zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, świadkami nadziei.
Świadectwem nadziei dla
współczesnego świata jest również Święto Miłosierdzia Bożego. Siostra
Faustyna Kowalska pod datą 22 lutego 1931 roku
w Płocku zapisała, że to święto Pan Jezus dał grzesznikom jako „ostatnią
deskę ratunku”. Z dobrze odprawioną spowiedzią i Komunią św.
przyjętą w tym dniu związana jest obietnica „zupełnego odpuszczenia win i
kar” (Dzienniczek 300). A więc takiej łaski, jaką otrzymujemy tylko w
sakramencie
chrztu świętego. Zdroje miłosierdzia wypływają z przebitego boku Zbawiciela.
Chrystus mówił do św. Faustyny:
„rana serca mojego jest źródłem niezgłębionego miłosierdzia” (Dz. 1190). Owa
rana – przebity bok i serce – staje się dla całej ludzkości źródłem
miłosierdzia Bożego. Na znanym nam dobrze obrazie Jezusa Miłosiernego „Jezu,
ufam Tobie” z przebitego boku Chrystusa wypływają promienie:
blady i czerwony. Chrystus wyjaśnia Faustynie, co one oznaczają,
mówiąc: „Te dwa promienie oznaczają krew i wodę – blady promień oznacza
wodę,
która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza krew, która jest życiem
dusz...” (Dz. 299).
ks. Leszek
Smoliński
Wielkanocne
przemyślenia Ks. Prałata Szywalskiego, które ukażą się na Portalu i w
gazecie „ Nowiny Raciborskie.
Smutne
święta: 2020 i 1945
Wielkanoc, g
łówne
święto
chrześcijańskie, a tak mało radości w tym roku! Puste były nasze świątynie,
tylko solowy śpiew księdza odbijał się echem od sklepienia.
Nie było w Wielki Czwartek kwiatów
dla kapłanów
z okazji ich święta,
nie było
przejmującego całowania krzyża w Wielki Piątek, nie było publicznego
odnowienia przymierza
chrztu św. w Wielką Sobotę. I nie było radosnego wyznania naszej wiary w
poranek wielkanocny, że „Jezus żyje, On co za nas życie dał”. Życzenia
złożyliśmy sobie telefonicznie osadzeni w mieszkaniach ciągłym upomnieniem:
„Zostań w domu!” Tym razem dziewczyny daremno czekały na kubek wody od
chłopców.
Może nawet konie
były zdziwione, że nie paradowały w procesji po polach w poniedziałek
wielkanocny.
Wszystko było
przygnębiająco
inaczej.
75 lat temu – Wielkanoc 1945 r.
Tegoroczną
Wielkanoc porównują niektórzy starzy ludzie do tej przed 75 laty: - Ruski
weszli do Raciborza w Wielki Piątek i nikt nie myślał o Wielkanocy.
Rzeczywiście Armia
Czerwona weszła do Raciborza 30 marca, w Wielki Piątek 1945 r. Już od wielu
dni grzmiały armaty, wzmagały się naloty,
ale ludzie gromadzili się jeszcze w kościołach, spowiadali się, niekiedy
udzielano tylko absolucji generalnej wszystkim tłumnie zebranym;
ludzie chcieli być przygotowani na wszystko.
Parafia N. Serca PJ
(Zapiski
ks. Jana Posta, proboszcza okrąglaka
z tych dni opublikowane przez R. Frączka w 2014 r.)
29.03.
Wielki Czwartek – nieszczęśliwy
dzień dla kościoła Serca PJ. W godzinach popołudniowych spadły na budynek
kościelny dwie bomby. Jedna z nich rozbiła dach, burząc 7 ścian w sklepieniu
i uszkadzając znacznie pozostałe części sklepienia; druga wybuchła w nawie
kościoła między ławkami, które po części zdemolowała. Dzięki Bogu
żelbetonowa konstrukcja wytrzymała.
30.03.
Oddziały
Radzickich wojsk wkroczyły na teren miasta, które od tygodnia płonie. „Nowe
Zagrody” zostały zniszczone w 75%.
03.04.
Wielkanoc tego roku spędzili
mieszkańcy w piwnicach, bez mszy św.! O. Pietsch stwierdził, że tabernakulum
w naszym kościele jest zamknięte i przywalone ścianą, co uniemożliwiało
przeniesienie Najśw. Sakramentu. W kilka dni później sprzątaczka kościelna
dostrzegła jednak, że tabernakulum jest gwałtem otwarte, a komunikanty
rozrzucone. Pozbierała je więc i schowała w pobliżu wieży, gdzie dziś stoi
marmurowy krzyż.
Kwiecie
ń
1945 r. Ludność
Raciborza zostaje całkowicie ewakuowana do różnych wsi północnej części
powiatu raciborskiego, skąd zaczną wracać w następnym miesiącu.
Niestety zjawiają się także liczni szabrownicy i rabusie.
Ocice -
Wielki Czwartek
(
Fragmenty z książki
s. B. Bogdon „Ksiądz Prałat Bernard Gade...”)
Wielki Czwartek rano odprawiono jeszcze liturgi
ę,
po której otrzymano wiadomość, że Rosjanie są już w pobliżu Ocic Górnych. Do
kościoła przyszło bardzo dużo ludzi z całego miasta, sadząc, że tutaj będzie
bezpieczniej.
Ks. Gade razem ze swoj
ą
siostrą Jadwigą poszli na noc do kościoła. Kiedy około godziny 4.30 ks.
Bernard wyszedł sprawdzić co się dzieje w mieszkaniu, strzelano do niego,
jednak cudem uniknął śmierci.
W par
ę chwil
później żołnierze wyważyli drzwi kościoła. Widząc tylko kapłana i kobietę,
pytali o niemieckie wojsko, następnie prowadzili go przed karabinem przez
cały kościół. Gdy żołnierze opuścili kościół, ks. Gade wyjął z tabernakulum
Hostie, wysypał do korporału i zaniósł do swojego mieszkania, ogłaszając
ludziom tam przebywającym, jak i w sąsiednich domach, że zostanie
rozdzielona Komunia św. Wpierw jednak wyspowiadał tych, którzy nie
przystąpili dotąd do spowiedzi.(...)
Wieczór i noc by
ły
okropne, zwłaszcza, że w nocy wypędzono ich z domu i rozpoczęła się
tułaczka. Nie wiadomo było gdzie iść, wszędzie było pełno wojska. Kiedy
wychodzili z Ocic Górnych, jeden z czerwonoarmistów, który dostrzegł w
grupie kapłana, zaczął go bić i znęcać się, na koniec rozkazał mu iść przed
sobą do pobliskiego lasku. Kiedy to ludzie zobaczyli, zaczęli bardzo
krzyczeć, na co przybiegł inny żołnierz i krzyknął na kolegę, a księdzu
kazał i iść dalej z ludźmi.
Święto
Zmartwychwstania Pańskiego spędził razem ze swoją siostrą Jadwigą w jednej z
piwnic w okolicy Gamowa. Gdy okazało się, że dalsza ucieczka nie ma sensu,
wrócili do swojej parafii. To, co tam zastał przeszło wszelkie oczekiwania.
Kościół był splądrowany, naczynia liturgiczne skradzione…
Stara Wie
ś
Wg zasłyszanych
relacji księża przeżyli dni frontu w piwnicy na plebanii. Oprócz ks.
Poloczka był tam też ksiądz narodowości włoskiej ks. Spelucci.
Ze wspomnie
ń
Łucji
Hoelzer: -
Siedzieliśmy razem
w piwnicy jednego z domów na ul. Kozielskiej. Moja matka ciężko zachorowała;
bardzo chciała kapłana. Ulica Kozielska stała pod obstrzałem, jednak ktoś
odważny poprzez płoty i ogrody poleciał na parafię. Ks. Spelucci zdecydował
się pójść do chorej; zabrał nawet Najśw. Sakrament przechowywany w piwnicy.
Znowu wybrali opłotki i boczne przejścia. A jednak usłyszeli nagle: - Kuda?
- przed nimi rosyjski żołnierz z karabinem. Przepuścił ich jednak, gdy
zauważył, że to duchowny. Moja matka została zaopatrzona i spokojnie umarła.
Zawsze zachowywała pierwsze piątki miesiąca. Ksiądz został z nami, aż się
trochę uspokoiło.
Wspomnienia E. A. - Wielkanoc 1945 r.
Mieszkali
śmy
na ul. Kozielskiej. W czasie frontu miałam 13 lat.
Rosjanie przyszli do Raciborza w Wielki Pi
ątek
od strony Rudnika.
Pami
ętam, że w
Wielką Sobotę w naszej piwnicy przebywał niemiecki żołnierz dezerter. Uparł
się, że nie będzie dalej szedł i walczył. Został w naszej piwnicy.
Gdy Rosjanie go znaleźli, zastrzelili…
My te
ż (6 osób)
przebywaliśmy już od kilku dni w wielkim strachu w piwnicy, w pralni. Dużo
się modliliśmy…
W Wielk
ą Sobotę
po południu nasza ciotka zauważyła, że wokół palą się domy, stodoły,
gospodarstwa, a jeden żołnierz rosyjski przyglądał się naszemu domowi.
Przeczuwaliśmy, że zamierza go też podpalić lub zająć. Postanowiliśmy
opuścić szybko ten dom. Wieczorem ukradkiem poszliśmy do koleżanki naszej
mamy, która mieszkała blisko nad Odrą. (...)
Nasz dom został spalony. Święta wielkanocne spędziliśmy w wielkim strachu…
Opowiada
Ł.P.
W Wielki Pi
ątek
31 marca 1945 roku Rosjanie weszli do Raciborza od strony Gamowa. Ograbiali
i zabierali wszystko co się dało. Masowo wysiedlali mieszkańców miasta
Raciborza. (...) Załadowaliśmy swoje najpotrzebniejsze rzeczy (garnki,
miski, odzież, pierzyny, pościel) na większy wózek, a resztę włożyliśmy na
swoje plecy. Szłyśmy do Bieńkowic, ale byłyśmy tam bardzo krótko, bo
Rosjanie nas przegonili z powrotem do Raciborza.
Kilka dni pó
źniej
znowu musieliśmy opuścić rodzinny dom i uciekać w kierunku Grzegorzowic. Po
drodze Rosjanie zabrali nam konia i musiałyśmy same pchać ciężki wóz. Szło
nas wtedy dużo w kierunku Grzegorzowic. Byłyśmy zaledwie u wylotu miasta na
Mycie w Miedoni, gdy dotarła do nas wiadomość, że nasz dom się pali!
Zatrzymałyśmy się i zapłakałyśmy. (...)
Nasz dom p
łonął
a my szłyśmy dalej. Pierwszego dnia dotarłyśmy do Łubowic. Zatrzymałyśmy się
w jakieś opuszczonej stodole. Tam przenocowałyśmy.
Dokładnie pamiętam, że tam oblazły nas wszy! To było straszne uczucie! Nic
nie mogłyśmy na to poradzić!
Rankiem szli
śmy
dalej aż do Grzegorzowic i tam zamieszkałyśmy w jakimś opuszczonym domu.
Było nas tam dużo... Po jakichś dwóch tygodniach mogliśmy wrócić do domu,
ale my nie miałyśmy gdzie wrócić. Z naszego domu zostały tylko zgliszcza!
...
Studzienna
Stary ju
ż
wtedy proboszcz Franciszek Melzer przeżył te dni także w piwnicy plebanii. W
kościół uderzyły dwie bomby.
Ludność została
wypędzona, większość do Markowic. Przechodząc obok Matki Bożej, widzieli, że
z kościoła uczyniono stajnie dla koni.
Były to na pewno
straszliwsze dni niż kryzys obecny. Wnet jednak wróciła wola życia. Pełni
wiary i ufności zabrano się do odbudowy zniszczeń,
zaczynając najczęściej od Domu Bożego.
Kiedy i jak sko
ńczy
się obecny kryzys?
Nie tra
ćmy
ducha, bądźmy ludźmi wielkanocnymi!
JEZUS
ŻYJE I CHCE, ABYŚ ŻYŁ
Nota
Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski
w
związku z pandemią koronawirusa
Wyznanie
wiary w Boga i Jego Opatrzność nad światem ma wielkie znaczenie dla
ludzkiego życia. Przypomina, że dla Boga nie ma nic niemożliwego,
że jest On Władcą wszechświata i Panem ludzkiego losu. Bóg nie pozostawia
dzieła stworzenia samemu sobie, ale troszczy się o dobro duchowe
każdego człowieka. Wiara w Opatrzność Bożą może być jednak wystawiona na
próbę w obliczu zła i cierpienia,
zwłaszcza o wymiarze tak globalnym, jak pandemia spowodowana przez
koronawirusa SARS-CoV-2.
1.
Oblicza lęku
„Na naszych placach, ulicach i miastach zebrały się gęste ciemności – mówił
papież Franciszek w swojej przejmującej homilii na pustym
Placu Świętego Piotra – ogarnęły nasze życie, wypełniając wszystko
ogłuszającą ciszą i posępną pustką, która paraliżuje wszystko na swej
drodze.
Czuje się je w powietrzu, dostrzega w gestach, mówią o tym spojrzenia.
Przestraszyliśmy się i zagubiliśmy” (27.03.2020 r.).
W czasie pandemii ludzie doświadczają lęku,
który przybiera różne kształty. Najczęściej jest to lęk przed śmiercią,
będący przyczyną wielu innych ludzkich obaw. Z tego podstawowego lęku
wyrastają inne: lęk przed zarażeniem, chorobą, odejściem bliskich osób,
bezrobociem, bankructwem, blokadą szans rozwoju, długotrwałą izolacją. Nie
można też zapomnieć o dotkliwym lęku przed samotnością,
utratą sensu życia, przed zwątpieniem w Bożą Opatrzność i związaną z tym
wszystkim obawą o przyszłość świata.
Oprócz rozmaitych przejawów strachu, będącego
spontaniczną reakcją ludzi na dostrzegane niebezpieczeństwa,
pojawia się także negatywne zjawisko sztucznego wywoływania lęku
generowane przez współczesnych proroków pesymizmu,
apokaliptycznego końca świata i rzekomej „godziny działania karzącego Boga”.
Głównym błędem owych samozwańczych proroków jest
nieprawomocne i zarazem sugestywne wypowiadanie się w imieniu Boga,
promowanie prostych i naiwnych „recept” na zmianę sytuacji,
błędne pojmowanie Opatrzności Bożej jako mechanicznej i natychmiastowej
interwencji Bożej na zawołanie człowieka.
Rodzi się tu niebezpieczeństwo manipulowania Bogiem, wystawiania Go na
próbę, a w konsekwencji niedopuszczalnego rozliczania Boga.
Człowiek nie może stać się zuchwałym sędzią oskarżającym Boga.
Na tej złudnej drodze nigdy nie znajdzie satysfakcjonującej odpowiedzi na
pytanie o sens cierpienia.
2.
Kościół jako „sakrament nadziei”
W sytuacji narastającego lęku, którego liczne
formy dotyczą realnych i konkretnych zagrożeń, pojawia się również
niebezpieczeństwo rozpaczy.
Jest ona szczególnie destrukcyjna. Rozpacz – w odróżnieniu od innych form
lęku – nie jest spontaniczną reakcją człowieka na jakieś konkretnie
rozpoznane zagrożenie
lecz subiektywnym stanem poczucia beznadziejności, całkowicie paraliżującym
osobę ludzką. Rozpacz jest wyrazem skrajnego braku wiary w możliwość
pokonania niebezpieczeństwa, całkowitego zwątpienia w możliwość pozytywnej
zmiany.
W obecnym czasie pandemii, naznaczonym ludzką
skłonnością do rozpaczy, Kościół na nowo odkrywa swoją misję, którą jest
głoszenie Chrystusa jako źródła nadziei,
pociechy i umocnienia. Będąc sakramentem nadziei w świecie dotkniętym
cierpieniem i zwątpieniem, Kościół rozpoznaje swoją odpowiedzialność za stan
nadziei w ludzkich sercach
i za wiarę w przezwyciężenie groźby destrukcyjnej rozpaczy. Wspólnota
Kościoła jest wezwana, aby szczególnie w sytuacji zagrożenia okazywać swoje
macierzyńskie
i miłosierne oblicze, zatroskane o umocnienie nadziei w sercach ludzi
zmagających się ze światową pandemią.
Najpełniejszą odpowiedzią na pytanie o sens
zła i cierpienia jest Ewangelia, Dobra Nowina o Bogu, który objawił się w
Jezusie Chrystusie jako Pan życia i śmierci,
Zwycięzca piekła i szatana, Odkupiciel człowieka i wszelkiego stworzenia. On
zwyciężył zło i daje nam udział w tym zwycięstwie.
„On jest naszą nadzieją, jest najpiękniejszą młodością tego świata.
Wszystko, czego dotknie, staje się młode, staje się nowe, napełnia się
życiem.
[…] On żyje i chce, abyś żył” (Franciszek, Christus vivit, nr 1).
Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że
dopuszczenie przez dobrego i wszechmocnego Boga zła fizycznego i moralnego
jest tajemnicą, na którą światło rzuca Chrystus.
Podkreśla też, iż – choć zło nie staje się dobrem – Bóg ze zła może
wyprowadzić dobro: „Z największego zła moralnego, jakie kiedykolwiek mogło
być popełnione,
z odrzucenia i zabicia Syna Bożego, spowodowanego przez grzechy wszystkich
ludzi, Bóg,
w nadmiarze swej łaski, wyprowadził największe dobro: uwielbienie Chrystusa
i nasze Odkupienie” (KKK 312).
3.
Bezdroża pseudoreligijnych propozycji
W obliczu realnego niebezpieczeństwa płynącego
z faktu pandemii rodzą się ze strony pseudoreligijnych interpretatorów
szkodliwe postulaty.
Niezgodne z biblijnym obrazem Boga jest ukazywanie Go jako niemiłosiernego
sędziego, bezdusznego kontrolera ludzkich działań, mściwego tyrana lub
przeciwnie
– obojętnego władcy świata, zdystansowanego obserwatora ludzkiego teatru
dziejów. Niebezpieczne jest obsesyjne szukanie kozła ofiarnego jednoznacznie
odpowiedzialnego za pandemię,
a także praktyka potępiania, stygmatyzowania, obwiniania całych grup
ludzkich za zło pandemii.
Szkodliwe jest propagowanie fałszywej
historiozofii, powoływanie się na prywatne pseudoobjawienia i sny,
nonszalancka, wyrwana z kontekstu egzegeza biblijna,
ignorowanie, marginalizowanie lub nawet otwarte kwestionowanie współczesnego
nauczania Kościoła. Ze słuszną krytyką spotyka się nierozróżnianie porządku
natury i łaski,
wymiaru duchowego i materialnego, prowadzące do lekceważenia zasad
bezpieczeństwa podczas liturgii.
Niedopuszczalne jest magiczne traktowanie
sakramentów i sakramentaliów, promowanie wizji Kościoła jako bezpiecznej
arki, przeznaczonej wyłącznie dla świętych i sprawiedliwych.
Pojawia się niekiedy ukryta pochwała indywidualizmu i egoizmu, wyrażająca
się w poszukiwaniu ratunku wyłącznie dla siebie i swoich bliskich, czy
współwyznawców,
którzy dzięki realizacji proponowanych akcji zostaną zachowani od
nieszczęścia.
Dojrzała religijność wyraża się zarówno w
odrzuceniu kwietyzmu, postawy polegającej na braku jakichkolwiek
działań w oczekiwaniu na pomoc Bożej łaski, jak i pelagianizmu,
polegającego na przekonaniu, że człowiek sam z siebie jest w stanie osiągnąć
zbawienie i rozwiązać wszystkie problemy.
Należy natomiast dowartościować postawę synergii, czyli współpracy
człowieka z Bogiem, połączenia ludzkich działań z otwarciem na dar Bożej
łaski,
rzetelnej wiedzy z głęboką wiarą, codziennej aktywności z gorącą modlitwą.
4.
Czas próby i wyboru
Odrzucając pesymistyczne i fatalistyczne
rozumienie historii, Kościół ukazuje Chrystusa jako sens dziejów świata, a
Boga jako naszą absolutną przyszłość.
Na początku nowego tysiąclecia św. Jan Paweł II wyraził życzenie, aby
Kościół stawał się domem i szkołą komunii. „Duchowość komunii |– pisał w
Novo millennio ineunte to przede wszystkim spojrzenie utkwione w
tajemnicy Trójcy Świętej, która zamieszkuje w nas i której blask należy
dostrzegać także w obliczach sióstr i braci żyjących wokół nas. Duchowość
komunii to także zdolność odczuwania więzi z bratem
w wierze dzięki głębokiej jedności mistycznego Ciała, a zatem postrzegania
go jako «kogoś bliskiego», co pozwala dzielić jego radości i cierpienia,
odgadywać jego pragnienia i zaspokajać jego potrzeby, ofiarować mu prawdziwą
i głęboką przyjaźń” (nr 43).
Pandemia ogarniająca wszystkie kraje świata
odsłania naszą kruchość egzystencjalną i złudne poczucie
samowystarczalności. Jednocześnie mobilizuje do odkrycia braterstwa i
przynależności
do jednej rodziny ludzkiej. Możemy ją odczytać jako globalny „znak czasu”
będący wezwaniem do jedności, współpracy, solidarności i odpowiedzialności
ludzi wierzących i niewierzących,
chrześcijan i wyznawców innych religii. Szczególna wdzięczność należy się
pracownikom służby zdrowia: lekarzom, pielęgniarkom,
diagnostom, wolontariuszom za ich ofiarną, wręcz bohaterską służbę dla
ratowania życia i zdrowia ludzkiego.
Konieczne dla walki z epidemią ograniczenia
swobody przemieszczania się i gromadzenia są szczególnie bolesne dla
wiernych, pozbawionych bezpośredniego dostępu
do Eucharystii i sakramentów Kościoła. Możemy jednak łączyć się duchowo z
Chrystusem Eucharystycznym za pośrednictwem transmisji telewizyjnych,
radiowych oraz internetowych. Możemy ten trudny czas wykorzystać do
odnowienia praktyki modlitwy domowej i rodzinnej, do konkretnych uczynków
miłosierdzia,
zwłaszcza wobec osób starszych i samotnych, szczególnie zagrożonych
epidemią. Codzienna modlitwa różańcowa może stać się dla nas szkołą
głębokiej wiary
połączonej z ofiarną służbą bliźniemu na wzór Maryi, Wspomożycielki
Wiernych.
Warto postrzegać okres trwania pandemii jako czas próby i wyboru, zgodnie ze
słowami papieża Franciszka:"Nie jest to czas Bożego sądu, ale naszego
osądzenia: czas wyboru tego, co się liczy,
a co przemija, oddzielenie tego, co konieczne od tego, co nim nie jest. Jest
to czas przestawienia
kursu życia ku Tobie, Panie, i ku innym" (27.03.2020 r.).
Abp Stanisław Budzik -
Metropolita Lubelski - Przewodniczący Nauki Wiary KEP
Lublin, 31 marca 2020
LIST BISKUPA OPOLSKIEGO NA V
NIEDZIELĘ WIELKIEGO POSTU 2020
Jeśli uwierzysz,
ujrzysz chwałę Bożą
Drodzy Diecezjanie!
W opisie cudownego
wskrzeszenia Łazarza wiele miejsca zajmują dialogi Jezusa z Martą i Marią,
siostrami Łazarza.
Obydwie są pewne tego, że gdyby Jezus był z nimi nie dopuściłby do śmierci
brata.
Znają dobrze wrażliwe serce Jezusa i Jego uzdrawiającą moc, dlatego
zgodnie stwierdzają: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”.
W tych słowach nie ma nic z pretensji do Jezusa; żałują jedynie,
że w tych dniach nie było Go w Betanii. Tymczasem z relacji św. Jana
wynika, że Pan Jezus mógł zdążyć na czas, gdyby chciał.
Wyraźnie się jednak ociągał. Gdy posłyszał o chorobie Łazarza,
pozostał przez dwa dni tam, gdzie przebywał. Wyruszył w drogę, dopiero
wtedy, gdy już wiedział, że Łazarz umarł.
To dziwne zachowanie sam wyjaśnia.
Na wieść o chorobie Łazarza zapewnia: „Choroba ta nie zmierza ku śmierci,
ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”.
Uczniom powiedział otwarcie:
„Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było ze względu na was,
abyście uwierzyli”.
W ten sposób dzisiejsza
Ewangelia rzuca nam światło na ten trudny czas zmagania się z pandemią.
Przede wszystkim komunikuje nam,
że Pan Bóg jest z nami i w tej bardzo trudnej dla nas
sytuacji możemy domniemywać, że boleje razem z nami, tak, jak wówczas przy
grobie Łazarza, gdy wzruszył się i rozrzewnił |
na widok płaczącej Marii i zgromadzonych Żydów.
Dopuszczenie do takiej sytuacji, że Jego przyjaciel umarł i wielu z tego
powodu cierpiało, miało konkretny cel:
„aby ludzie uwierzyli, że Ty mnie posłałeś” – wyjawia Jezus w modlitwie do
Ojca.
Wolno więc nam przypuszczać, że i te obecne chwile niepewności i
strapienia są powiązane z określonym zamysłem Boga,
który z czasem stanie się dla nas jeszcze bardziej czytelny. T
o bowiem, że w tych dniach więcej się modlimy i że wielu z nas zbliżyło
się do Jezusa jest już niezaprzeczalnym faktem.
Słowa św. Marty
skierowane do Jezusa: „Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o
cokolwiek byś prosił Boga”, niech nas ośmielają
i mobilizują do ciągłego i ufnego wołania o łaskę opanowania pandemii i
ocalenia ludzkości od pomoru. Natomiast większą uwagę chciejmy
skupić na pytaniu Pana Jezusa skierowanym do Marty: „Czyż nie
powiedziałem Ci,
że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?”. Jest w nim podpowiedź, co jest
najważniejsze w przygotowaniu się na Święta Wielkanocne,
niezależnie od sytuacji i uwarunkowań naszego życia.
Jeśli chcemy zobaczyć chwałę Zmartwychwstałego a Jego Duch ma nas ożywić,
byśmy byli naprawdę Chrystusowi,
trzeba w tych dniach obudzić, umocnić i rozwijać swoją wiarę.
Adorujmy krzyż w naszych domach.
Ogłoszony stan epidemii
i wprowadzone ograniczenia, które zezwalają na obecność w świątyni
najwyżej pięciu wiernych sprawiają,
że zasadniczym miejscem przygotowań do świąt,
przeżywania Triduum Paschalnego i Świąt Wielkanocnych będzie nasz dom,
nasze mieszkanie. Jest to zupełnie nowa sytuacja, t
rudna dla wszystkich – dla duszpasterzy i dla wiernych.
Należy ją przyjąć ze zrozumieniem, ponieważ chodzi o bezpieczeństwo i
dobro nas wszystkich, dlatego nie wolno nam lekceważyć
zarządzeń władz państwowych i kościelnych.
Dobrze, że nadal mogą być otwarte nasze kościoły. Kto bowiem roztropnie i
odpowiedzialnie rozeznaje, że choć na chwilę potrzebuje spotkać
się z Panem w świątyni, ma taką możliwość.
Generalnie jednak obecna sytuacja, gdy nie możemy gromadzić się w naszych
kościołach, stwarza możliwość odbudowania tego,
co w ostatnich dziesięcioleciach zostało zaniedbane
w wielu naszych rodzinach. Mam na myśli troskę o rozwój wiary, jej
przeżywanie i praktykowanie we wspólnocie domowników.
Niech więc zbliżające się Święta Wielkanocne
do tego nas zmobilizują. Może to być wspaniały czas doświadczenia
bliskości i miłości Pana, który obiecuje: „gdzie są dwaj,
albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 22).
Proponuję zorganizowanie życia religijnego w domu w następujący sposób:
Można zastawić stół, jak w czasie odwiedzin kolędowych:
krzyż na środku, świece, Pismo święte i gromadzić
się wokół stołu na modlitwie. Stół ten może też przybrać formę domowego
ołtarza. Jeśli warunki mieszkaniowe na to nie pozwalają,
można gromadzić się przed krzyżem wiszącym na ścianie.
Forma gromadzenia się wspólnoty domowników może więc być różna.
Najważniejsze, by razem spotykać się z Panem w wierze i w miłości.
Otwierajmy więc razem z dziećmi Pismo święte i czytajmy Ewangelie,
zwłaszcza rozdziały o Męce Pańskiej. Odprawiajmy Drogę Krzyżową,
śpiewajmy Gorzkie Żale, odmawiajmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Wieczorami gromadźmy się przy krzyżu na rodzinnym odmawianiu Modlitwy
Różańcowej.
Niech najbliższe dni będą nade wszystko czasem adoracji Krzyża i
wywyższenia Ukrzyżowanego we wspólnocie domu.
W zaistniałej sytuacji nie zasłaniajmy krzyża, jak to zazwyczaj czynimy w
Piątą Niedzielę Wielkiego Postu.
Wiele bowiem mówią ramiona Chrystusa rozpostarte i przybite do
drzewa, Jego zbroczone krwią oblicze i przebity włócznią bok.
Widać, jak każdego z nas do końca umiłował i w Jego miłości znajdujemy
siłę, by powstać, podjąć ciężar własnego krzyża.
Nie bez powodu śpiewamy: „Kto krzyż odgadnie ten nie upadnie w boleści
sercu zadanej. Gdy grom się zbliża pośpiesz do krzyża,
on Ciebie wesprze, ocali”. To bardzo ważna podpowiedź na te trudne dni,
gdy szukamy ocalenia, ukojenia serca i potrzebnych sił.
Wpatrzeni w Chrystusa Ukrzyżowanego nie bójmy się też stanąć przed Bogiem
w prawdzie
i podejmijmy wysiłek wzbudzenia aktu żalu doskonałego. Na tej drodze, gdy
dostęp do sakramentu pokuty
i pojednania jest ograniczony, możemy zyskać odpuszczenie grzechów
powszednich i przebaczenie grzechów śmiertelnych,
jeśli ów żal z miłości do Pana połączymy z mocnym postanowieniem
przystąpienia do spowiedzi sakramentalnej,
gdy tylko będzie to możliwe (por. KKK 1452). Tak usposobieni do trwania w
łasce żywej wiary będziemy zdolni do tego,
by zobaczyć chwałę Zmartwychwstałego i bez lęku pójść dalej w życie.
Inne możliwości praktykowania
wiary Choć
są wyraźnie ograniczone nasze możliwości poruszania się i trzeba się
stosować do wydanych
obostrzeń i zakazów, by nikogo nie narażać na zakażenie koronawirusem,
powinniśmy pamiętać o ludziach w potrzebie, szczególnie o tych, którzy
żyją w pobliżu. Wychodzenie z domu w tym celu,
by w różny sposób pomóc bliźniemu nie jest zakazane, a jest sprawdzianem
autentyczności naszej wiary.
Naucza św. Leon Wielki, papież: „Chociaż dla praktykowania cnoty miłości
każdy czas jest odpowiedni, to jednak obecne dni
zachęcają nas do tego w sposób szczególny. Bo jeśli chcemy obchodzić
Paschę Pana uświęceni na duszy i ciele,
to musimy zabiegać przede wszystkim o ten dar łaski, który zawiera w sobie
zbiór wszystkich cnót i zakrywa mnóstwo grzechów. [I dodaje:] Żadne
pobożne dzieło nie sprawia Panu takiej przyjemności jak to,
gdy przychodzimy z pomocą Jego ubogim”.
Ważnym dziełem wiary jest też zaangażowanie społeczne i modlitwa
wstawiennicza, upraszanie potrzebnych łask u Boga innym.
Cieszą więc różne inicjatywy wspierania tych, którzy walczą z pandemią i
modlitwa wielu za chorych, konających i zmarłych, za ich rodziny,
za służby medyczne, sanitarne i wolontariuszy, za rządzących i za
duszpasterzy.
Trwajmy więc w tym dobrym dziele, które niewątpliwie rozwija nas duchowo.
Pamiętajmy też, że jako wierzący w Chrystusa jesteśmy
odpowiedzialni nie tylko za duchowe, ale też i za materialne dobro tej
wspólnoty wiary,
którą tworzymy i którą jest Kościół. Tymczasem brak możliwości złożenia
przez nas ofiary w świątyni, sprawia że jest poważnie zagrożone
funkcjonowanie naszych parafii i diecezji.
Dlatego zwracam się do Was wszystkich, Drodzy Diecezjanie, z wielką prośbą
o ratunek i pomoc finansową na miarę
dotychczasowego wsparcia, czy to w formie przelewu bankowego na konto
parafialne, czy po ustąpieniu zagrożenia epidemicznego w dowolnej formie.
Od zawsze żyjemy z Waszych ofiar i wszystko w Kościele opolskim
funkcjonuje dzięki Waszej ofiarności.
Wielkie Wam za to dzięki, serdeczne „Bóg zapłać”! Nasze doświadczenie jest
takie, że nigdy nas nie zawiedliście i ufamy,
że także teraz przyjdziecie nam z pomocą.
Kończąc, chciałbym wyrazić mój szacunek i uznanie dla wszystkich, którzy w
tych dniach z poświęceniem angażują się ratując ludzkie życie i zdrowie.
Dziękuję zwłaszcza wszystkim lekarzom, białemu personelowi, ratownikom
medycznym, laborantom, wszystkim pracownikom służby zdrowia
oraz wielu innym ludziom dobrej woli. Dziękuję także wszystkim
duszpasterzom za troskę
o dobro duchowe powierzonych im wiernych w tych niełatwych uwarunkowaniach
oraz osobom konsekrowanym i klerykom
za szczególną modlitwę w tych dniach.
Na trud zmagania się z tą sytuacją i na dzieło duchowego przygotowania się
do świętowania Paschy Chrystusa,
życząc Wszystkim zdrowia duszy i ciała, udzielam Wam pasterskiego
błogosławieństwa.
Wasz biskup
+Andrzej Czaja
ŻAL
DOSKONAŁY
Zgodnie z nauczaniem Kościoła katolickiego żal
za grzechy zajmuje wśród aktów penitenta pierwsze miejsce (KKK 1450).
Katechizm Kościoła Katolickiego naucza, że „żal doskonały”, określany jako
„żal z miłości”, to żal, który wypływa z miłości do Boga.
Taki żal „odpuszcza grzechy powszednie” i „przynosi przebaczenie grzechów
śmiertelnych, jeśli zawiera mocne postanowienie przystąpienia
do spowiedzi sakramentalnej, gdy tylko będzie to możliwe” (KKK 1452).
Zamieszczony poniżej schemat stanowi jedynie
propozycję mogącą pomóc we wzbudzeniu aktu żalu doskonałego.
Zarówno teksty jak i postawy ciała należy dostosować do swoich możliwości,
gdyż istotą wzbudzenia aktu żalu doskonałego
jest wewnętrzne usposobienie. Zachęca się, by ustawić krzyż w godnym miejscu
np.: na stole, jeśli to możliwe można zapalić przy nim świece.
Przebieg:
1. Wykonanie znaku krzyża wraz z wymówieniem formuły:
„W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”.
2. Odczytanie wybranego fragmentu z Pisma
Świętego – jeśli możliwe – w postawie stojącej.
Z Ewangelii według św. Łukasza (Łk 18, 9-14)
Jezus powiedział też do niektórych, co ufali
sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi
przyszło do świątyni,
żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w
duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie,
zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa
razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego,
co nabywam". Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu
wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże,
miej litość dla mnie, grzesznika! Powiadam wam: Ten odszedł do domu
usprawiedliwiony, nie tamten.
Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie
wywyższony».
(Inne propozycje tekstów: Mk 12, 28-34; Łk 15,
11-32)
3. Następnie można odmówić:
Wierzę w Ciebie, Boże żywy,
W Trójcy jedyny, prawdziwy.
Wierzę w coś objawił Boże,
Twe słowo mylić nie może.
Ufam, Tobie, boś Ty wierny,
Wszechmocny i miłosierny;
Dasz mi grzechów odpuszczenie,
Łaskę i wieczne zbawienie.
Boże, choć Cię nie pojmuję,
Jednak nad wszystko miłuję.
Nad wszystko, co jest stworzone,
Boś Ty dobro nieskończone.
A jako samego siebie,
Wszystkich miłuję dla Ciebie.
Ach, żałuję za me złości
Jedynie dla Twej miłości.
Bądź miłościw mnie grzesznemu,
Do poprawy dążącemu
4. Następuje rachunek sumienia – w ciszy
(Można przyjąć postawę siedzącą lub klęczącą)
5. WZBUDZENIE ŻALU DOSKONAŁEGO – jeśli możliwe –
w postawie stojącej lub klęczącej.
6. Chwila ciszy
7. Spowiadam się Bogu wszechmogącemu i wam,
bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i
zaniedbaniem:
moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Przeto błagam Najświętszą
Maryję zawsze dziewicę wszystkich Aniołów i Świętych i Was, |
bracia i siostry, o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego.
8. Prośby
- Proszę Cię, Panie, abyś dał mi łaskę
prawdziwej pokuty.
- Proszę Cię, Panie, abyś udzielił mi przebaczenia i darował karę za
grzechy.
- Proszę Cię, Panie, aby Twoje dzieci, które przez grzech oddaliły się od
świętego Kościoła, po otrzymaniu przebaczenia znowu do niego wróciły.
9. Odmówienie modlitwy Pańskiej: Ojcze nasz…
10. Na zakończenie można odmówić fragment z
Psalmu:
Psalm 51, 3-9
Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości,
w ogromie swej litości zgładź nieprawość moją.
Obmyj mnie zupełnie z mojej winy
i oczyść mnie z grzechu mojego.
Uznaję bowiem nieprawość moją,
a grzech mój jest zawsze przede mną.
Przeciwko Tobie samemu zgrzeszyłem
i uczyniłem, co złe jest, przed Tobą.
Abyś okazał się sprawiedliwy w swym wyroku
i prawy w swoim sądzie.
Oto urodziłem się obciążony winą
i jako grzesznika poczęła mnie matka.
A Ty masz upodobanie w ukrytej prawdzie,
naucz mnie tajemnic mądrości.
Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty,
obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję (…).
(Podczas wymawiania poniższych słów od „Chwała
Ojcu…” można wykonać znak krzyża albo głęboki skłon w stronę krzyża).
Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu,
jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen
Msza
św. w mediach, Komunia św. duchowa i Komunia „na rękę”
Czas kwarantanny z powodu
epidemii koronawirusa i udzielona dyspensa od udziału w niedzielnej Mszy
świętej daje ludziom możliwość udziału we Eucharystii
za pośrednictwem środków masowego przekazu. Zaś wierni, którzy uczestniczą
we Mszy św. mogą Komunię św. przyjąć na rękę.
Jak dobrze
przeżyć liturgię transmitowaną w mediach?
O to zapytaliśmy ks. dra
Tomasza Herca, liturgistę i ks. dra Piotra Walkiewicza, teologa duchowości.
–
Warto pamiętać, że udział to nie tylko oglądanie czy słuchanie Mszy świętej.
Udział to także duchowa dyspozycja, włączenie się w śpiewy i modlitwę.
To także możliwość przyjęcia Komunii świętej na sposób duchowy. Nie ma
konieczności klękania oglądając transmisję czy słuchając Mszy świętej w
radio.
Warto pamiętać też, że nie jest to zwykły program, ale Eucharystia – trzeba
więc zachować skupienie, powstrzymać się w tym czasie od rozmów oraz
wszelkich prac i obowiązków.
Nie należy w tym czasie spożywać posiłków czy napojów – poza wyjątkiem
konieczności przyjęcia lekarstw. – mówi ks. Tomasz Herc.
Ks. Piotr Walkiewicz
zwraca uwagę, że uczestnicząc we Mszy św. transmitowanej w mediach dużym
kłopotem może być zachowanie należytego skupienia.
–
Najważniejsze jest, by zdać sobie sprawę, czym jest Msza Święta (niezależnie
czy staję przed ekranem, przy głośniku czy w kościele). A jest to to samo
wydarzenie,
które miało miejsce na Golgocie, gdzie Chrystus ofiarował się za nas Ojcu,
płacąc cenę za naszą niewierność . I tego właśnie jesteśmy nie tylko
zewnętrznymi świadkami
teraz we Mszy św., ale w tym wydarzeniu uczestniczymy, jesteśmy w
nie włączeni. Jest to ta sama Ofiara, choć teraz bezkrwawa. Ofiara, przez
którą Jezus Chrystus oddaje
chwałę Ojcu, a my razem z Chrystusem, dołączając się do Jego Ofiary.
Ważne bym zdał sobie sprawę przed Kim staję i że z całym Kościołem, za
pośrednictwem
Jezusa Chrystusa, w Duchu Świętym oddaję chwałę Ojcu powierzając Mu siebie i
cały świat. Wrażliwość, zrozumienie, świadomość tego, przed Kim stoję,
w czym uczestniczę, podpowie mi również sposób mojego zachowania.
Z pewnością fakt, że jestem przed ekranem nie sprawi, że ograniczę swoją
rolę tylko do „bycia widzem”, ale każe mi czynnie włączyć się w oglądaną
liturgię poprzez odpowiedzi,
śpiew, przyjmowanie odpowiednich postaw, właściwych dla danego momentu
liturgii. – mówi ks. Walkiewicz.
Czym jest
duchowa Komunia święta?
Przeżywając Mszę św.
transmitowaną w mediach czy też mając obawy przed zarażeniem można
uczestniczyć w Komunii świętej duchowej.
–
Komunia duchowa jest to akt modlitewny, którego celem jest osiągnięcie
takiego zjednoczenia z Jezusem, jakie daje nam przyjmowanie Go w sakramencie
Jego Ciała i Krwi,
lecz poza przestrzenią sakramentalną. Składa się ona z trzech elementów:
wzbudzenia wiary w realną obecność Chrystusa w Eucharystii, miłości
skierowanej ku Niemu oraz pragnienia,
aby Jezus zechciał duchowo wejść w nasze życie. – przypomniał abp Stanisław
Gądecki (Komunikat
z 28.02.2020).
Stan łaski uświęcającej
oraz pragnienie przyjęcia Jezusa Chrystusa – na te elementy Komunii duchowej
zwraca szczególną uwagę ks. Walkiewicz:
–
Komunia święta to zawsze zjednoczenie z Chrystusem, a w konsekwencji również
ze wszystkimi tymi, którzy się z Nim jednoczą. Jeśli duchowa,
więc to zjednoczenie dokonuje się „w duchu”, a więc bez przyjęcia fizycznie
Ciała Pańskiego pod postacią Chleba. By takie zjednoczenie mogło się jak
najpełniej dokonać,
potrzebny jest nasz stan łaski uświęcającej oraz gorące pragnienie
przyjęcia Pana Jezusa, oraz przylgnięcie do Niego myślą i sercem.
Komunii duchowej, podobnie jak sakramentalnej, właściwa jest postawa
adoracji i uwielbienia wobec Tego, Kogo przyjmuję. – dodaje ks.
Walkiewicz.
Komunia
święta „na rękę”
W Zarządzeniu Rady Stałej
KEP biskupi przypominają o możliwości przyjmowania Komunii świętej na rękę i
zachęcają do tej formy szczególnie teraz,
w czasie panującej epidemii. Jak ją przyjąć godnie?
–
W czasie epidemii zaleca się także przyjmowanie Komunii świętej na rękę.
Warto pamiętać, że jest to zalecenie, a nie obowiązek. Każdy,
kto przyjmowałby Najświętszą Hostię na dłoń,
powinien pamiętać o odpowiedniej postawie i ułożeniu rąk. Komunię świętą
należy przyjmować na lewą dłoń podtrzymywaną przez prawą, a następnie,
stojąc przed kapłanem,
prawą ręką włożyć Hostię do ust; w żadnym wypadku nie wolno odchodzić z
Hostią na dłoni od ołtarza. – mówi ks. Tomasz Herc.
Warto zobaczyć !
Kontynuując
coroczne pielgrzymowanie z Seniorami naszej parafii - 24 września
„zapukaliśmy” do bram klasztoru w Mochowie.
Klasztor w Mochowie ufundował w 1388 r. książę Władysław Opolczyk, ten sam,
który założył klasztor na Jasnej Górze (1382) . Ofiarował paulinom równinną,
rozległą łąkę nad rzeką Osobłogą zwaną przez miejscową ludność „ łąką Panny
Maryi”w pobliżu murów Głogówka gdzie podobno już wcześniej stała drewniana
kapliczka.
Pierwsi zakonnicy przyjechali z Węgier. Wybudowany przez nich klasztor i
kościół zostały zniszczone w czasie najazdu husytów na Śląsk w 1428 r. Nowe
budynki klasztorne wzniesiono w 1578 r.
Malowniczy klasztorek Paulinów w Mochowie dwa razy był schronieniem dla
jasnogórskiego obrazu Matki Boskiej. Po raz pierwszy przywiózł go tu
prowincjał zakonu o.Teofil Bronowski 8 listopada 1655 r., tuż przed
oblężeniem Jasnej Góry przez wojska szwedzkie. W tym czasie niewielki Mochów
był odwiedzany przez najwyższych polskich dostojników, stacjonujących w
pobliskim Głogówku, na czele z królem Janem Kazimierzem. Po raz drugi
Paulini ukryli swój skarb w Mochowie w 1705 roku, gdy w czasie wojny
północnej Częstochowa była zagrożona oblężeniem szwedzkich wojsk generała
Stromberga.
W
1668 r. przebudowano klasztor i wzniesiono obok barokowy kościół .
W 1813 r. pruskie władze
przeprowadziły sekularyzację, czyli upaństwowienie majątków zakonnych.
Zlicytowane zabudowania w Mochowie odkupił hrabia Jan Oppersdorff, który po
przeprowadzeniu remontów podarował je diecezji z prawem użytkowania przez
Siostry Boromeuszki, które urządziły tu szpital i prowadziły pracę
charytatywną
Paulini przejęli
parafię Mochów wraz z klasztorem na nowo w 1972 r. W istniejącym obecnie
kościele pod wezwaniem Trójcy Świętej i Matki Bożej Częstochowskiej na
ołtarzu głównym od 1988r króluje kopia obrazu Jasnogórskiej Bogurodzicy
przysłonięta dotychczasowym obrazem przedstawiającym Trójcę Przenajświętszą
koronującą Matkę Bożą. Poza tym świątynia charakteryzuje się bogatym
wystrojem wnętrza. Pięć barokowych ołtarzy, rzeźby Najświętszego Serca
Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi oraz licznych świętych i aniołów,
monumentalna ambona oraz zespół rzeźb nad chrzcielnicą nadają kościołowi
swoiste piękno, a cisza i spokój z pewnością sprzyjają modlitwie i
medytacji.
Dalsza droga
zaprowadziła nas do klasztoru franciszkanów i Sanktuarium Matki Bożej
Loretańskiej w Głogówku.
Franciszkanów do Głogówka sprowadził w 1264 r książę opolski Władysław z
Czech. Aż do połowy XVII w. klasztor w Głogówku należał do czesko-polskiej
prowincji, potem został włączony do prowincji austriackiej. Najazd husytów w
1428 r. wypędził franciszkanów z miasta. Kościół i budynki klasztorne
zostały spalone. Zakonnicy udali się do Bytomia, potem przenieśli się do
Koźla.
Do Głogówka wrócili około 1480
r. Pobyt franciszkanów w Głogówku tym razem trwał tylko do 1565 r.
Reformacja przeniknęła wtedy do miasta. Pod jej wpływem część zakonników
przeszła na protestantyzm, pozostałych rada miasta usunęła z klasztoru.
Kościół oddano gminie ewangelickiej, zaś budynek klasztorny sprzedano
szlacheckiej rodzinie Schweinochów.
W 1620 r. Jerzy III Oppersdorf
odkupił klasztor i majątki. W 1628 r. przekazał budynki franciszkanom,
którzy po 63 latach nieobecności wrócili do Głogówka. W latach 1629-1630
odbudowano kościół i klasztor. Niestety, trzy lata później klasztor został
złupiony przez wojska saskie. Dopiero w 1636 r. podjęto odbudowę i rozbudowę
kościoła i klasztoru. I tym razem los okazał się nieprzychylny, w 1643 r.
kościół i klasztor zostały spustoszone przez wojska szwedzkie. Jerzy III
jeszcze raz podjął odbudowę, w 1651 dobudowano nawet kaplicę św. Antoniego.
Rychło przyszło nowe nieszczęście - w 1665 r. pożar nawiedził zespół
klasztorny. Wielki pożar miasta w 1765 r. zniszczył także kościół i klasztor
franciszkański. Podjęto odbudowę i modernizację wystroju kościoła. Nastąpił
okres świetności kościoła i klasztoru, który trwał jednak krótko. W 1810
roku w wyniku wielkiej sekularyzacji klasztor został skasowany i w następnym
roku opuścili go ostatni zakonnicy. W latach 1818-1872 mieściło się w nim
seminarium nauczycielskie.
Tym razem franciszkanie
powrócili do Głogówka dopiero po 135 latach - w 1945 r. objęli klasztor, a w
następnym roku przejęli również administrację tamtejszej parafii, którą
prowadzili do 1992 r.
Ośrodkiem życia franciszkanów
był kościół, w którym na wzór św. Franciszka, starali się szerzyć kult
Chrystusa Ukrzyżowanego, a także Matki Bożej.
Kościół franciszkański, sprawia wrażenie jednolitej budowli, niemniej
jednak składa się z elementów pochodzących z różnych epok. Prawdopodobnie
prezbiterium i mury nawy pochodzą jeszcze z okresu średniowiecznego
gotyku.. Obecny kształt kościół otrzymał w okresie odbudowy i rozbudowy w
1636 roku.
Od strony południowej znajduje
się kaplica św. Anny i św. Antoniego, natomiast duża kaplica północna kryje
Domek Loretański będący wierną kopią Świętego Domku z Loreto z figurą Matki
Bożej z Dzieciątkiem w bogatych szatach, na tle promienistej glorii,
wykonaną z drzewa hebanowego.
Za ciekawostkę należy uznać
znajdujący się w świątyni dzwon zwany Dzwonem Ósmej Godziny. Dzwon ten
ofiarował kościołowi franciszkanów hrabia Jerzy III Oppersdorff jako wotum
dziękczynne po epidemii dżumy w 1649 roku. Dzwon ten w okresie II wojny
światowej został zrabowany przez wojska hitlerowskie i miał być przetopiony
na potrzeby militarne. Szczęśliwym trafem uchował się jednak w całości i w
2001 roku powrócił do Głogówka, skąd codziennie o 8 rano wzywa do
modlitewnej pamięci o zmarłych..
Po
drodze do kościoła parafialnego odwiedziliśmy kaplicę Bożego Grobu,
naśladującą kształtem kościół Grobu Pańskiego w Jerozolimie, którą w 1634
roku również ufundował hrabia Jerzy III Oppersdorff. Usytuowana jest w
narożu dawnego przedzamcza, blisko klasztoru franciszkańskiego.
Kościół parafialny
św.
Bartłomieja w
Głogówku wybudowany został w stylu
gotyckim około
1380 roku z
dwuwieżową
fasadą, przebudowany
w latach 1775-1781 w stylu
barokowym. Wystrój
wnętrza jest dziełem dwóch artystów: Franciszka Sebastianiego (polichromia)
i Jana Schuberta (sztuketeria). We wnętrzu znajduje się także późnogotycka
kaplica Oppersdorffów. Kościół jest siedzibą Głogóweckiej Kapituły
Kolegiackiej. Nazywany jest Perłą Opolskiej
Ziemi.
Zwiedziliśmy również ruiny zamku którego dzieje sięgają
średniowiecza. Miasto
było wzmiankowane wcześniej – w 1076, zaś w 1275 roku otrzymało prawa
miejskie, które nadał mu książę
Władysław Opolski.
Prawdopodobnie tenże władca zainicjował wzniesienie warowni. Powstanie
pierwszego zamku datuje się na przełom XIII i XIV stulecia, rozbudowany w
XVII w., trójskrzydłowy, z narożnymi wieżami, ozdobnymi portalami, budynkiem
bramnym i kaplicą z polichromią Franciszka Sebastiniego. Obecnie część zamku
zajmuje Muzeum Regionalne.
W drodze powrotnej
wstąpiliśmy do kościółka pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Matki
Miłosierdzia w Większycach.
Rozśpiewani, z Maryjną pieśnią na ustach, wzbogaceni duchowo i naładowani
Boską energią wróciliśmy do naszych domów.
W
imieniu Parafialnego Caritasu - Danuta H. - listopad 2011
Raz jeszcze, bo warto przemyśleć ….
Nasze
chrześcijaństwo to: zmówić pacierz rano i wieczorem, chodzić do kościoła na
Mszę świętą w niedzielę, nie popełniać grzechów. Nie zabijać – nie zabijamy,
nie cudzołożyć – nie cudzołożymy, nie kraść – nie kradniemy. Robić od czasu
do czasu dobre uczynki – owszem, ale branie udziału w życiu politycznym jako
obowiązek sumienia? Jeżeli, to najwyżej w tym celu, aby zagwarantować
wolność Kościoła i wyznania; abyśmy mogli swoje pacierze odmawiać, do
kościoła chodzić, przyjmować sakramenty święte, a tę resztę niech „tamci”
zrobią. Ale to jest postawa kompromitująca.
Chrześcijaństwo powinno oznaczać myślenie społeczne: troskę o to, aby nie
tylko mnie było dobrze, ale żeby było dobrze całemu społeczeństwu, żeby nikt
nie był krzywdzony: wykorzystywany, okłamywany, upokarzany, prześladowany,
zniewalany, aby wszystkim się dobrze powodziło – materialnie i duchowo. A na
to trzeba się zaangażować w życie polityczne, począwszy o d wszelkiego
rodzaju wyborów, poprzez trud legislacyjny, aż po wdrażanie praw i funkcje
sądownicze. Trzeba włączyć się w życie polityczne i na bieżąco myśleć o tym,
co robić, jakie środki podejmować, by ludzie – społeczeństwa – żyli godnie –
tak, jak nam wskazywał Jesus Chrystus.
Jesteśmy społeczeństwem wolnym, które decyduje o kształcie swojego życia
politycznego, gospodarczego, społecznego, kulturalnego. Dzieje się to za
pośrednictwem naszych reprezentantów, których wybieramy do władz państwowych
czy samorządowych. Jest to ważne zadanie. Wybory na liście naszych zajęć
społecznych powinny zajmować ważne miejsce i powinniśmy być do nich dobrze
przygotowani.
Odpowiedzi na pytanie „Kogo wybrać?” – szukajmy kierując się dwoma
kryteriami. Po pierwsze program partii. Gdy słuchamy czasem bełkotu
przedwyborczego, który do nas dociera, gdy czytamy slogany, które wypisują
przedstawiciele różnych partii, to na dobrą sprawę możemy powiedzieć:
Wszyscy chcą tego samego! Wszyscy tacy dobrzy i święci, i tak nam dobrze
życzą. Nawet w niektórych wypadkach z powoływaniem się na naukę społeczną
Kościoła.
Ale nie
pozwólmy się zwieść tymi pięknymi, okrągłymi życzeniami, ani nawet samą
nazwą partii, bo ona nie zawsze jest jednoznaczna. Czasem ogólnikowa, a
bywa, że i myląca. Dopytujmy się, czego ta partia chce, jakie są jej idee,
założenia, cele i jakie środki do nich wiodące.
Bo
głosujemy, po pierwsze, na program. Wejdźmy w szczegóły programu. Próbujmy
ocenić, ile w nim mądrości, znajomości realiów, rozeznania w możliwościach i
zagrożeniach. Ile fachowości, a ile bujnej fantazji, amatorszczyzny,
nieświadomości, pseudooptymizmu, niefrasobliwości, wręcz lekkomyślności.
A gdy
już się dowiemy jaki jest program partii, to czas zapytać, czy ludzie,
którzy taki program głoszą, są wiarygodni, czy mają dość mądrości i
konsekwencji aby kierować państwem i kierować dobrze. Dowiaduj się o nich.
Co dawniej mówili, o co walczyli, co dotąd zrobili, co zdziałali. Czy dla
nich nie jest to „drabina” po wielkie pieniądze i po dobre stanowiska.
I
jeszcze jedno. Nie patrzmy tylko na „lokomotywę” – na kandydata, który
ciągnie za sobą cały pociąg nazwisk umieszczonych na liście wyborczej.
Patrzmy również na tych, którym on przewodzi. Czy są godni naszego zaufania.
A
wreszcie, rada całkiem praktyczna: stosujmy metodę eliminacji negatywnej.
Najpierw odrzućmy te partie, które nam się nie podobają. Zostawmy te, co do
których nie mamy pewności i nad tymi się zastanawiajmy, by z nich w końcu
wybrać najlepszą.
„Czy to
nie za dużo na moją głowę?”
Nie
mamy wyjścia. Zostaliśmy obdarzeni demokracją. I odtąd jesteśmy skazani na
udział w wyborach i za nie jesteśmy odpowiedzialni. O to walczyliśmy, tego
chcieliśmy. To nasz sukces: my, jako zwyczajni obywatele, jesteśmy w stanie
ingerować w życie polityczne, społeczne i gospodarcze kraju, również
głosując. Nie traktujmy tego jedynie jako ciężki obowiązek, ale jako
zaszczyt, przywilej. I pamiętajmy, gdybyśmy nie przystąpili do wyborów, to i
tak głosujemy, swoją nieobecnością umożliwiamy innym wybór człowieka,
którego być może nie życzylibyśmy sobie. A wtedy nie narzekajmy, że będą
takie rządy, jakie będą.
Na podstawie przemyśleń ks. prof. Mieczysława Malińskiego
opracował Feliks Monasterski -
październik 2011
Ksiądz Gerhard Hirschfelder
błogosławiony z Ziemi Kłodzkiej
Nie wystarczy się
urodzić człowiekiem, trzeba jeszcze być człowiekiem. Zachować godność – to
być sobą w każdej sytuacji życiowej. To stać przy prawdzie, choćby ona miała
nas wiele kosztować.
wypowiedź ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego
Pierwszego maja
będziemy obchodzić wielką uroczystość wyniesienia na ołtarze naszego
ukochanego rodaka papieża Jana Pawła II.
W czerwcu minie
rocznica ogłoszenia ks. Jerzego Popiełuszki błogosławionym – kapłana, który
swoim życiem udowodnił, że miłość jest mocniejsza od nienawiści.
Dziewiętnastego
września 2010 odbyła się w Niemczech, w Münster (Monaster) beatyfikacja
wielkiego kapłana Ziemi Kłodzkiej ks. Gerarda Hirszfeldera, którego grób
znajduje się w Czermnej koło Kudowy. Kapłana, o którym mało kto wie, mówi
albo pisze. Uroczystości beatyfikacji przewodniczył ks. kardynał J. Meissner,
krajan, biskup Polski i Czech. Przybyło również wielu pielgrzymów ze Śląska
oraz liczne osoby, które znały księdza z czasów jego posługi duszpasterskiej
w latach 1932-39. Proces beatyfikacyjny ks.
Hirschfeldera przebiegał w diecezji Münster w Północnej Westfalii, ponieważ
tutaj swoją siedzibę ma wizytator apostolski dla osób przesiedlonych po II
wojnie światowej z Dolnego Śląska.
Ks. prałat Brudnowski,
proboszcz w Czermnej powiedział podczas uroczystości w Münster: „ks. G.
Hirschfelder jest Niemcem, ale gdy zostanie beatyfikowany będzie należał do
wszystkich”.
Ks. Gerhard
Hirschfelder urodził się 17.02.1907 roku w Kłodzku, gdzie skończył szkołę
podstawową i gimnazjum. Po maturze rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne
na Uniwersytecie Wrocławskim. 31.01.1932 został wyświęcony przez ks.
kardynała Adolfa Bertrama na kapłana. Posługiwał jako wikariusz w Kudowie
Zdroju – Czermnej w latach 1932-39.
W latach 1936-40 był
duszpasterzem młodzieży Ziemi Kłodzkiej. Ks. Gerhard cieszył się wielkim
autorytetem wśród młodzieży, potrafił z nimi rozmawiać, a organizowane przez
niego pielgrzymki do sanktuariów ziemi kłodzkiej cieszyły się wielkim
powodzeniem. Chcąc go uchronić przed szykanami ze strony reżimu kuria
wrocławska w 1939 przeniosła go do Bystrzycy Kłodzkiej, co miało mu zapewnić
większe bezpieczeństwo w sytuacji nasilających się szykan ze strony
nazistów. W lipcu 1941 r. wygłosił kazanie, które było reakcją na profanację
krzyża i kapliczki we wsi Wyżki koło Bystrzycy przez młodzież (Hitlerjugend).
Zakończył je słowami: „ Kto z serc młodzieży wyrywa wiarę w Chrystusa, jest
przestępcą”.
Za te słowa został
10.08.1941 r. aresztowany przez gestapo w czasie, gdy prowadził lekcje
religii dla młodzieży. Przed Bożym Narodzeniem w 1941 r. został wywieziony
do obozu KZ w Dachau, gdzie wykazał się niezłomną wiarą w Bożą Opatrzność
modlitwą, ułożoną przez siebie Drogą Krzyżową, i posługą innym. Zmarł
1.08.1942 r. w obozowym lazarecie z powodu skrajnego wyczerpania i
niewydolności krążenia, w wieku niespełna 36 lat, po 10 latach kapłaństwa.
Jego prochy przekazane z obozu zostały pochowane na cmentarzu w Kudowie
Zdroju Czermnej przy bardzo licznym udziale wiernych z całego Śląska, także
z Raciborza.
Ksiądz Gerhard Hirschfelder
broniąc wartości chrześcijańskiej powiedział słowa: „ Kto z serc młodzieży
wyrywa wiarę w Chrystusa, jest przestępcą”.
Błogosławiony ksiądz Jerzy
Popiełuszko broniąc godności i wolności człowieka nauczał: „Zło dobrem
zwyciężaj”.
Dorota Borus kwiecień 2011
Geniusz kobiety
Proszę Bogurodzicę, ażeby nie zabrakło w
życiu polskim tego, co słusznie nazywa się „geniuszem kobiety” tego co każda
z Was, każda kobieta, dzięki obdarowaniu przez Stwórcę i Odkupiciela może i
powinna wnosić do wspólnego dobra i do wspólnego dziedzictwa wszystkich
Polaków.”
Jan
Paweł II
Specyfika geniuszu kobiety to
zdolność do miłowania, to intuicja, to całokształt osobowego wyposażenia
kobiety, jakie otrzymuje wraz ze swoją płciowością, to dar od Boga.
Każdy człowiek, który
żyje w świecie, zawsze kryje w sobie głęboki głód prawdziwego życia i
prawdziwej miłości. Miłości, która jest bezinteresowna i miłości, która
odmienia. W zamyśle Boga to właśnie kobieta jest powołana i wezwana, aby
przekazywać życie i miłość światu i każdemu człowiekowi. Ogromna jest, rola
kobiety w społeczeństwie, w dzisiejszym społeczeństwie, gdzie wszystko
budowane jest na równowartościowym świadczeniu i odwzajemnianiu się, gdzie
wszystko postawione jest na awans, postęp i zysk – zysk za wszelką cenę,
gdzie często nie ma miejsca na autorytet, nie ma miejsca na godność i
miejsca na to, co słabe kruche i bezbronne. Bezbronne, bo np. jeszcze
nienarodzone, albo już stare i nieużyteczne.
Zatem w
społeczeństwie rola kobiety polega na ogromnej walce o miłość, a nie o to,
aby stać się nieudanym mężczyzną. To miłowanie, którym ma odznaczać się
kobieta nie powinno wypływać z szukania siebie, z zaspakajania swoich
pragnień w sensie jakiś żądz i pożądliwości. Ponieważ miłości nigdy nie
można sprzedać, ale zawsze można i trzeba ją ofiarować. Jeżeli kobieta nie
niesie w swoim sercu miłości, to traci siebie, gubi sens życia oraz nie
wskazuje tego sensu życia innym. Podkreślić należy, że w szczególny sposób
kobieta realizuje się poprzez macierzyństwo. Poprzez macierzyństwo realizuje
się jej godność i tu uwidacznia się szczególnie jej geniusz. Matka to nie
jest tylko ta, która rodzi, ale ta która uczy kochać. Myślimy tutaj nie
tylko o macierzyństwie fizycznym ale również o niezmiernie ważnym
macierzyństwie duchowym. Ta wrażliwość na człowieka, troska o wartości
duchowe jest ogromnie ważna. W tym sensie każda kobieta jest powołana do
macierzyństwa. Myślimy tutaj o kobietach niezamężnych
konsekrowanych, które swoje powołanie realizują
poprzez bezinteresowny dar siebie, poprzez poświęcenie swojego życia na
służbę Bogu i człowiekowi, który potrzebuje opieki, wsparcia czy pomocy.
Zadaniem każdej kobiety jest stała troska o rozwijanie w sobie kobiecości,
własnej zdolności, by kochać, by wprowadzać innych ludzi w świat Bożej
miłości i prawdy, by uczyć mężczyzn kontaktu z kobietami poprzez miłość i
odpowiedzialność. Szczęśliwa i dojrzała kobieta jest największym bogactwem i
skarbem tej ziemi. Jest najwspanialszą pomocnicą mężczyzny w budowaniu
cywilizacji miłości. Jest wspaniałym wsparciem dla dziecka, które czuje się
bezpieczne i szczęśliwe, gdy jest kochane przez mamę dojrzale kochającą samą
siebie i cieszącą się własną kobiecością.
Przygotowała Danuta H. marzec 2011
Pielgrzymka parafialna - Licheń - Kalisz -
Bierdzany
30.06.2010 - 01.07.2010
30 czerwca skoro świt wyruszyliśmy z parafialną pielgrzymką do sanktuarium w
Licheniu. Śpieszyliśmy do cudownego obrazu Matki Boskiej Licheńskiej -
Bolesnej Królowej Polski, ale i również by zobaczyć na własne oczy
największą świątynię Polski, ósmą w Europie i dwunastą na świecie. Rozmach
z jakim w latach 1994 - 2004 została zbudowana świątynia robi wrażenie,
wzniesiona według projektu architekt Barbary Bieleckiej z Gdyni, jest
monumentalną pięcionawową
bazylikę na planie łacińskiego krzyża z
półkoliście zamkniętym prezbiterium. Elewacje frontową poprzedza imponujący
portyk kolumnowy, a nad całością budowli dominuje ogromna złocista kopuła
widoczna z odległości kilkunastu kilometrów. Obliczono, iż świątynia może
pomieścić 7000 wiernych. Światło wpada do wnętrza przez tyle okien, ile jest
dni w roku – 365, a wejść do środka można przez tyle drzwi, ile rok ma
tygodni – 52. Do kościoła prowadzą 33 stopnie nawiązujące do lat życia
Jezusa Chrystusa na ziemi. Na placu przed bazyliką może gromadzić się ok.
250 tys. wiernych. Świątynia składa się z części głównej, dzwonnicy, wieży
oraz trzech okazałych
portyków. Nad portykiem głównym góruje Królowa
Archaniołów z Dzieciątkiem, której towarzyszy sześć postaci anielskich.
Portyk wschodni poświęcony jest czterem Ewangelistom. Portyk zachodni zdobi
okazała
Pietà. W dzwonnicy (mierzącej 68 m) umieszczono
dzwon ważący prawie 15 ton. Jest to największy
dzwon w Polsce i trzeci pod względem wielkości w Europie. Odlany został w
ludwisarni pod
Mediolanem.
Nieopodal nowej świątyni zostały umieszczone także inne dzwony: ważący 11,6
ton – „Józef”, ważący 5,6 ton – "Piotr" oraz ważący 3 tony – "Paweł"
będącymi jednymi z największych wykonanych dotąd w Polsce, w ludwisarni
Janusza Felczyńskiego w Przemyślu. W Sanktuarium są także największe w
kraju
organy. Mają one 157 głosów i ok. 20 tys.
piszczałek. Instrument, pod względem wielkości jest trzeci w Europie i
trzynasty na świecie.
Słynący z cudów wizerunek Matki Bożej Licheńskiej znajduje się w głównym
ołtarzu bazyliki mniejszej w Licheniu. Pochodzi z drugiej połowy XVIII w.
Nieznany malarz na cienkiej, modrzewiowej desce przedstawił pełną smutku
Najświętszą Maryję Pannę, spoglądającą na rozpostartego na Jej piersiach
orła białego w koronie. Obraz przeznaczony był najpierw do prywatnych
modlitw, szybko stał się jednak obiektem kultu. Decyzją Episkopatu Polski
został koronowany 15 sierpnia 1967 r. Natomiast konsekracja bazyliki
miała miejsce
12 czerwca
2004, jako
Wotum Kościoła Katolickiego na Wielki Jubileusz Narodzenia Chrystusa
Zgodnie z zamysłem
architektonicznym bazylika przypomina falujący złoty łan zboża. Przejawia
się to w dekoracji roślinnej placu przed świątynią oraz w architekturze
samej świątyni. Zauważalne jest to m.in. w oknach wypełnionych szkłem o
odcieniu złotawo-bursztynowym, ze ślusarką anodowanego aluminium w formie
kłosów oraz kolumnach w portykach i we wnętrzu świątyni. Inicjatorem budowy
był ks.
Eugeniusz Makulski.
Powstanie świątyni zostało sfinansowane z datków
pielgrzymów.
Nasze pielgrzymowanie
rozpoczęliśmy od Lasku Grąblińskiego, który rozpoczyna szlak prowadzący do
Sanktuarium w Licheniu gdzie odprawiliśmy drogę krzyżową Tutaj, w
pierwszej połowie XIX w. żołnierz napoleoński - Tomasz Kłossowski zawiesił
na sośnie wizerunek Maryi. Kilka lat później w tym samym miejscu pasterzowi
Mikołajowi Sikatce ukazała się Matka Boża, Bolesna Królowa Polski.
Nawoływała do nawrócenia i modlitwy. Przepowiedziała też czasy zarazy. Przed
Jej oblicze w 1852 r. podczas epidemii cholery, przybywali wierni po
nadzieję i ratunek. Wielu doznało tu uzdrowień. Wszystko to sprawiło, że
maleńki obrazek Matki Bożej uznano za cudowny.
Na terenie Sanktuarium
odwiedziliśmy dwa kościoły, kościół p.w. św. Doroty, w którym do 02 lipca
2006 roku znajdował się cudowny obraz MB Licheńskiej i kościół M. B.
Częstochowskiej. Niezapomniane wrażenie pozostawiła na nas Licheńska
Golgota, czyli sztucznie usypana kamienna góra wznosząca się na wysokość 25
metrów, mająca labirynt przejść, grot, kapliczek, figur i rzeźb. Nad
całością góruje krzyż oraz postacie Matki Bożej i św. Jana.
Niedaleko za kościołem św. Doroty znajduje się Cudowne Źródełko.
Kaplice Cudownego Źródełka znajdują się blisko siebie. W jednej jest studnia
z odkrytą przez ks. Makulskiego wodą, przy drugiej są krany do nabierania
wody .
Sanktuarium prowadzone jest
przez księży marianów, przybyłych do tutejszej parafii w 1949
Dzień pełen wrażeń i duchowych
przeżyć poprzez uczestnictwo we mszy świętej odprawianej w koncelebrze
przez naszego księdza proboszcza zakończyliśmy obecnością na apelu
jasnogórskim. Drugiego dnia naszej pielgrzymki po śniadaniu i porannej mszy
świętej pożegnawszy Matkę Boską Licheńską pojechaliśmy do Kalisza -do
sanktuarium św. Józefa gdzie kult św. Józefa trwa nieprzerwanie
od XVII wieku.
Według tradycji początki
Sanktuarium Świętego Józefa w Kaliszu sięgają 1670 roku. Wtedy, bowiem
został uzdrowiony za przyczyną Świętego Józefa mieszkaniec wsi Szulec, który
jako wotum ufundował obraz Świętej Rodziny i umieścił go w Kaliskiej
Kolegiacie w podarowanym przez siebie ołtarzu.
Intensywny rozwój kultu
Świętego Józefa przypadł na drugą połowę XVII i na cały XVIII wiek zwany w
polskiej józefologii "złotym".
W czasach rozbiorów i w
okresie międzywojennym kult nieco osłabł, choć i w tym czasie ożywiły go
uroczyste obchody 100 - lecia koronacji obrazu w 1896 roku i 50-lecia
patronatu Świętego Józefa nad Diecezją Włocławską w 1930 roku.
Do szczególnego rozwinięcia i
znaczenia kultu Świętego Józefa Kaliskiego po II wojnie światowej
przyczyniły się w zasadzie trzy wydarzenia: cudowne wyzwolenie księży -
więźniów z obozu w Dachau (29 kwietnia 1945 roku), utworzenie w Kaliszu
Polskiego Studium Józefologicznego (24 września 1969 roku) oraz wizyta
Papieża Jana Pawła II w Kaliskim Sanktuarium 4 czerwca 1997 roku).
W Kaliszu Jan Paweł II, jako
Biskup Rzymu, zawierzył Świętemu Józefowi wszystkie polskie rodziny oraz
sprawę ochrony życia nienarodzonych zarówno w Polsce jak i na świecie.
Wracając pełni pogody ducha i
otwarci na piękno naszej ziemi odwiedziliśmy drewniany kościółek w
Bierdzanach– jest to zabytkowa świątynia pod wezwaniem
św. Jadwigi.
Kościół powstał w
1711 (datę wyryto na jednym z kamieni podmurówki)
na miejscu starszego pod wezwaniem św. Walentego, wzmiankowanego już
w
1410.
Obiekt został wzniesiony w
stylu
barokowym;
jest konstrukcji zrębowej, natomiast wieża o konstrukcji słupowej, nakryta
baniastym hełmem. Nad skrzyżowaniem nawy bocznej i głównej umieszczono
sześcioboczną wieżyczkę.
W kościele zachowały się
zabytkowe drzwi ze starymi okuciami oraz dwa dzwony, prawdopodobnie z
poprzedniego kościoła z
1503 i
1521.
W barokowym ołtarzu głównym
mieści obraz świętej Jadwigi. Na ścianach kościoła wiszą stacje Drogi
Krzyżowej z przełomu XVIII i XIX wieku, wykonane w stylu ludowym, a
umieszczone w
rokokowych ramach.
W
1961 w czasie renowacji odkryto i odsłonięto
polichromie o
tematyce biblijnej z okresu powstania kościoła. O historii kościoła i
Bierdzkiej Śmierci opowiedział nam tamtejszy proboszcz ksiądz Gerard Wilk.
Opowieści o Bierdzkiej Śmierci krążyły od pokoleń.
W malutkich Bierdzanach to
określenie wypowiadane było z nabożnym lękiem, choć nikt nie
wiedział, jak dokładnie ta Bierdzka Śmierć wygląda. W latach 60 ubiegłego
wieku nowy proboszcz, stojąc przed plebanią, usłyszał, jak starsza kobieta
mówi do wnuczka: „Takiś chudy, jak bierdzka śmierć”. Zdziwiony zaczął
rozpytywać, skąd wzięło się to dziwne powiedzenie. Okazało się, że choć było
powszechnie znane, nikt z mieszkańców wsi nie zastanawiał się nad jego
znaczeniem. Kiedy parafię objął ksiądz Marian Żagań, postanowił odnowić
drewniany kościółek w Bierdzanach. Świątynia z XVIII w. była w kiepskim
stanie, ze ścian odpadała stara farba, w deskach żyły kolonie korników.
Należało najpierw pozbyć się szkodników, cofnąć ołtarz i postawić
podmurówkę. Sprowadzony z Bytomia rzeźbiarz miał postawić nową ambonę w
miejsce starej, która groziła zawaleniem. Proboszcz poprosił artystę, aby
przy okazji pokrył nowymi deskami ściany, zamalowane zgniłozieloną,
łuszczącą się farbą. Rzeźbiarz zaczął zdrapywać upiorną powłokę, aż ukazało
się pod nią łypiące na odkrywcę oko. Potem pojawiła się twarz i włosy.
Wkrótce Bierdzany stały się sławne. Okazało się, że wnętrze świątyni
pokrywają stare freski. Przedstawiały sceny ze Starego i Nowego Testamentu.
Pozostała już tylko jedna, pokryta farbą ściana.
Pewnego dnia proboszcz wszedł do
kościoła i zobaczył snop słonecznego światła. Padał przez małe
okienko dokładnie na pokryte jeszcze farbą miejsce. Ksiądz uznał to za znak.
Nie zastanawiając się, chwycił żyletkę i zaczął zeskrobywać powłokę. Po
kilku godzinach mrówczej pracy spod brudnej skorupy wyłonił się kształt
ludzkiej piszczeli, a następnie pozostałe fragmenty szkieletu. Na końcu
czaszka. Proboszcz zobaczył śmierć. Stała w kościanym garniturze, otulał ją
czerwony zwiewny szal. Tak właśnie odkryta została Bierdzka Śmierć. Teraz
już wiadomo, jak wygląda delikwent, któremu ktoś wytyka: wyglądasz jak
Bierdzka Śmierć.
Z Maryjną pieśnią na ustach,
wzbogaceni duchowo naładowani Boską energią wróciliśmy do naszych Ocic.
Danuta H. lipiec 2010
Sługa
Boży - Ojciec Jezuita Johannes Leppich.
W roku kapłańskim , pośród
duchownych warto przypomnieć tych , którzy swoją działalnością promieniowali
daleko poza granice swoich parafii.
Z tego punktu widzenia, do
znakomitych postaci XX wieku naszej Ziemi Raciborskiej, należeli budowniczy
naszej świątyni ksiądz prałat Carl Ulitzka i ojciec jezuita Johannes Leppich,
którego brat przez parę lat był nauczycielem w naszej ocickiej szkole, po
jej uruchomieniu w 1938 roku.
Johannes Paul Leppich, ur.
16. kwietnia 1915 roku w Raciborzu, znany jest jako „niekonwencjonalny”
kaznodzieja, który począwszy od 1948 roku zmagał się
z zagrożeniami na jakie
narażone były społeczeństwa Europy Zachodniej w okresie powojennym –
komunizmem, rewolucją seksualną i praktycznym materializmem. Głosił swoje
kazania i przemówienia o tematyce religijnej na ulicach, placach, a także w
różnych miejscach poza świątyniami, jak stadiony i wielkie hale targowe.
Przez ponad 20 lat wysłuchało go w ten sposób wiele milionów osób w
zorganizowanym zachodnim społeczeństwie szybkiego powojennego dobrobytu. Ze
względu na charakter swych kazań – a używał wiele niekonwencjonalnych
określeń i porównań przemawiając głęboko do ludzkich sumień – otrzymał
przydomek „Boży karabin maszynowy”, czy „Boży młot”.
Był mistrzem słowa.
Mówiono iż nikt nie umiał tak jak on „podawać stare wino w nowych
naczyniach”, czyli przekazać wiernym, ale przede wszystkim ludziom „z poza i
na krawędzi kościoła” chrześcijańskie fundamentalne wartości moralne.
Ojciec Leppich był również
inicjatorem międzynarodowego projektu „action 365” – modlitewnych kręgów
pomocy potrzebującym – oraz autorem licznych książek, zawierających jego
kazania, przemówienia i felietony, reportaże z podróży oraz wspomnienia.
Na 15. kwietnia 2010 r., w
przeddzień 95 rocznicy jego urodzin, zaplanowano spotkanie poświęcone
pamięci Ojca Johannesa Leppicha, Jezuity, porywającego kaznodziei z
Raciborza. Miejsce – salka katechetyczna Parafii Najświętszego Serca
Jezusowego – nie jest dobrane przypadkowo. W tym kościele mianowicie Ojciec
Leppich odprawił swoje prymicje w dniu 2.12.1942r.
Zmarł w Monastyrze 7
grudnia 1992r.
Ojciec jezuita Johannes
Leppich na krótko przedtem w 1990 roku odwiedził swe strony rodzinne. Tym,
co go wówczas słuchali podczas kazania wygłoszonego w Kościele Św. Krzyża w
Studziennej, jeszcze dziś brzmią w uszach jego prorocze słowa –
„Poczekajcie co stanie się z waszą wiarą, jak zapełnią się wam lodówki
!”……
Na Śląskiej Ziemi, po Ojcu
Leppichu, oprócz wspomnianego bogatego dorobku piśmienniczego, pozostało w
naszym mieście wspomnienie w w postaci oficjalnej nazwy alejki obok
kościoła Matki Bożej, jako „Aleja Ojca Leppicha” oraz trzy kółka biblijne w
ramach „action 395” – w Raciborzu, Rudach i Gliwicach.
Josef Gonschior maj 2010
Ojciec Johannes
Leppich – „karabin maszynowy” Pana Boga
Jeżeli się zastanowić
nad najbardziej znanymi w świecie Raciborzaninami to dochodzimy do tego iż
bezsprzecznie w XIX wieku był nim urodzony w Łubowicach poeta Joseph von
Eichendorff, a w XX wieku dwaj księża – w pierwszej połowie ksiądz prałat
Carl Ulitzka, a w drugiej ojciec jezuita Johannes Leppich.
Kim był ten wielki
kaznodzieja, którego kazania w przeciągu lat docierały bezpośrednio do 25
milionów ludzi ?
Urodził się 95 lat
temu 16. kwietnia 1915 roku, w budynku mieszkalnym należącym do
raciborskiego więzienia. Jego ojciec był tam dozorcą.
Nazwa prowadzącej tam
ulicy, 10 lat wcześniej (ok. 1906 – 1908), została przemianowana z ulicy
„więziennej” na ulicę „Eichendorffa”. Od 1991 roku ta ulica znowu nazywa się
„ulicą Eichendorffa”
Ojciec księdza
Leppicha był zatem dozorcą więziennym, a sam Johannes był normalnym chłopcem
tych czasów – grywał w piłkę, a zimą jeździł na łyżwach. Przed paru laty
zmarła dopiero kobieta, która jako dziecko pasała z nim kozy na łąkach koło
więzienia (dzisiaj ogródki działkowe).
Jego prawdziwą pasją
była jednak muzyka. Kiedyś dowcipny dziennikarz zapytał ojca jezuitę o jego
pierwszą miłość. „Była taka” odpowiedział ksiądz Leppich – „flet –
piszczałka”. Swój pierwszy występ z tym instrumentem miał w pastorałkach
jako chłopak 11 letni, na placu więziennym przed 500 więźniami. Po drugiej
wojnie grał nawet na flecie w Radiu BBC. Porównywano go z Fryderykiem
Wielkim również flecistą o podobnej ascetycznej posturze.
Johannes Leppich
należy również do pierwszych księży, którzy do nabożeństw dla dzieci
wprowadzali grę na instrumentach muzycznych. Swojemu „więziennemu
pochodzeniu” pozostał wierny. Mówił o sobie, iż nie ma adwokata, który
oglądałby tak jak on, tyle murów więziennych od wewnątrz.
Zachowały się
fotografie z jego ojcem, siostrami Gertrudą, Gretą i Szarlotą. Jego brat był
nauczycielem gimnastyki w oddanej do użytku w 1938 szkole podstawowej w
Raciborzu-Ocicach. Długo w Raciborzu pamiętano jego przezwisko „Leppich zieh”
(czyli Leppich „ciągnij, biegnij. Brat jego był długodystansowcem.
Czy niewiasta na
zdjęciu z jego prymicji, to jego matka, nie da się jednoznacznie ustalić,
można jednak tak przypuszczać ze względu na podobieństwo. Nie jest prawdą ,
iż ojciec Leppich był kolegą szkolnym dr Herberta Hupki. Dr. Hupka
uczęszczał i ukończył Królewskie Humanistyczne Gimnazjum (budynek obecnego
„Ekonomika” koło muzeum). Ksiądz Leppich natomiast uczęszczał do „Realgymnasium”
(niegdyś bardziej
nastawione na nauki ścisłe) przed mostem zamkowym, a może pod koniec również
do pięknego neogotyckiego budynku przy dzisiejszej ulicy Kasprowicza
mieszczącego teraz gimnazjum dwujęzyczne im. Eichendorffa. W tym ostatnim
wspomnianym budynku obradował przez ok. 11 lat, w okresie 1923 – 1934 z
udziałem prałata Carla Ulitzki sejmik pruskiej prowincji górnośląskiej a
Racibórz tym samym był wówczas stolicą jego władz ustawodawczych.
Mając lat 20 Johannes
Leppich wstąpił do zakonu Jezuitów. Studiował początkowo we Wrocławiu,
później w Monachium i w Wiedniu, gdzie w roku 1942 przyjął święcenia
kapłańskie. Swoją mszę prymicyjną odprawił w tutejszym kościele Serca
Jezusowego dnia 2.12.1942 roku. W latach 1943 – 1945 był opiekunem duchowym
młodzieży w Gliwicach i we Wrocławiu, a najstarsi członkowie dzisiejszego
kółka biblijnego z Gliwic pamiętają jeszcze ojca Leppicha z tego okresu. W
roku 1945 otrzymał swój chrzest bojowy u Czerwonoarmistów. Ewakuował dzieci
z Wrocławia na zachód Rzeszy. Pełnił również funkcję ojca duchownego w
obozie dla kobiet założonego przez Sowietów. W roku 1946 został powołany na
pierwszego ojca duchowego obozu przejściowego we Frydlandzie koło Getyngi.
Wówczas założył już Chrześcijański Związek Młodzieży Robotniczej. Swoją
misję jako kaznodzieja ulic rozpoczął w roku 1948 „masówką” pod namiotem
Cyrku Büglera, później przemawiał na placach i terenach targowych.
Kilka lat przed jego
śmiercią pisał w roku 1989 jeden z najpoczytniejszych dzienników niemieckich
„Die Welt” o ojcu Leppichu jako o „najgwałtowniejszym w słowie i
najpopularniejszym kaznodzieju naszych czasów, który rozumiał podawać
stare wino (pod tym rozumie się chrześcijańskie wartości moralne) w nowych
naczyniach”. Przemawiał z mikrofonem w ręku na placach i ulicach, w
dzielnicach rozpusty dużych miast, na szybko zmontowanych platformach ze
skrzynek po owocach. Jak przemawiał już w jakimś kościele wówczas wołał –„
ja tu nie mówię do Was którzy siedzicie w pierwszych ławkach, ale do tych co
chowają się pod chórem albo stoją przed kościołem”. Ponieważ żył w
zagrożonych komunizmem, rewolucją seksualną i praktycznym materializmem
powojennych Niemczech, walczył o „rozżarzone chrześcijaństwo”. Stan wiary
określał jako „katolicyzm rodzynkowy”, „katolicyzm na małym oszczędnościowym
płomyku”. Nieukształtowanych we wierze określił jako „religijnych padalców”,
„chrześcijańskich fałszerzy metek”, „lemoniadowych chrześcijan” i „katolików
jutrzniowych”. Ponieważ nie praktykowano wówczas jeszcze powszechnie
ekumenizmu nazywał niektórych katolików „podwodnymi protestantami”. Tego
typu kazuistyka, dzisiaj prawie zupełnie znikła z praktyki, wówczas jednak
przyciągała miliony ludzi i sprezentowała mu przydomek „karabin maszynowy
Pana Boga, lub młot Pana Boga”. Wprowadzał już wówczas, dziś powszechnie
znane metody informacji. Przez miasto jechały samochody, które przez
mikrofony zapraszały ludzi na spotkania. Rozumiał jak młodzież włączać do
agitacji. Profesor uniwersytetu z Dortmundu opowiadał mi z jaką pasją jako
mały chłopak roznosił przez cały dzień ulotki informacyjne na spotkanie z
Ojcem Leppichem – dzisiaj w Niemczech nie do pomyślenia.
Często Ojciec Leppich
zadzierał ze zwierzchnikami państwowymi i kościelnymi, krytykował również
kanclerza Republiki Federalnej Konrada Adenauera. Natomiast bardzo cenił
papieża Jana XXIII za jego zaangażowanie w sprawy socjalne. Jednocześnie
przeszkadzały mu niektóre zachowania Papieża Jana Pawła II, szczególnie jego
emocjonalne nastawienie do kultu Matki Bożej. Dlatego mawiano w jego
jezuickim zakonie –„ dobrze iż mamy Ojca Leppicha, ale dobrze też że mamy
tylko jednego”.
Ojciec Leppich
napisał kilka książek, które zostały przetłumaczone na języki – angielski,
francuski, włoski i holenderski. Tak na przykład książka „Chrystus w
dzielnicy Hamburga – Reeperbahn” doczekała się siedmiu wydań o łącznym
nakładzie ok. 500 tysięcy egzemplarzy.
Często występował w
telewizji gdzie bronił katolickich zasad w najtrudniejszych zakresach życia
społecznego, jak w problemach homoseksualizmu, celibatu, przerywania ciąży,
eutanazji. Był przy tym zdolnym strategiem. Starał się zawsze zabierać głos
na końcu i miał przy tym takie powiedzonko – „kto klei ostatni, klei
najtrwalej” (przenośnia do wieszania plakatów na słupach ogłoszeniowych).
Przede wszystkim był
pełen idei, które z miejsca z dobrymi wynikami wprowadzał w życie. Do
najważniejszych należały:
- audycja radiowa
„słowo na niedzielę”
- dyskusje
telewizyjne
- MISEREROR
- duszpasterstwo w
cyrku,
- opieka nad
więźniami
- duszpasterstwo
przez telefon
- tablice
informacyjne o nabożeństwach,
- plakietki
samochodowe SOS,
- przychodnie dla
trędowatych,
- biblie w hotelach
- mini biblie,
- Action 365
international,
Jako szczególnie
ważny zakres działalności Ojca Leppicha dla życia w społeczności należy
uznać jego wkład przy stworzeniu w roku 1955 kółek biblijnych „Action 365”.
Była to odpowiedź na krytykę katolików ze strony protestantów, iż w kościele
katolickim „biblia jest uwięziona na łańcuchu”, to znaczy interpretacja
biblii jest centralistycznie narzucona.
Na to Ojciec Leppich
zaproponował zastosowanie „złotego środka”, przy którym on wprawdzie
dobierał teksty biblijne dla swych kółek i nieco je interpretował, ale
nakazywał ludziom świeckim w małych grupach nad nimi dyskutować.
Powstały po kolei w
20 krajach świata około 2000 kółek biblijnych z ok. 20 tyś. uczestnikami.
Zadania tych kółek zostały sformułowane następująco:
- wspólnota w wierze,
- wspólnota w
działaniu,
- wspólnota w
modlitwie,
- wspólnota rodzinna,
- ekumenizm,
- chrześcijańska
działalność społeczna,
- posługi socjalne i
duszpasterskie,
- partnerstwo z
„trzecim światem”,
- współpraca ze
wszystkimi ludźmi dobrej woli
- odbudowa Wschodu,
- budowa
chrześcijańskich komórek społecznych
Ojciec Leppich
odwiedził swe strony rodzinne w lipcu 1990 roku. W następstwie tej bytności
utworzyły się u nas trzy kółka biblijne „Action 365”– w Raciborzu, Gliwicach
i w Rudach . Każde kółko organizuje spotkania raz w miesiącu na które
przychodzi ok. 10 osób. Do tego dochodzi jeszcze jedno ważne dodatkowe
zadanie. Mianowicie uczestnicy tych kółek wspierają w swoich parafiach
przeprowadzanie nabożeństw w języku niemieckim. Raciborzanie już od kilku
lat organizują niemieckojęzyczne „Drogi Krzyżowe” w okresie postu,
nabożeństwa majowe i nabożeństwa różańcowe w październiku. Uczestnicy
wszystkich trzech kółek spotykają się parę razy w roku podczas pielgrzymek –
mniejszości narodowych na Górze św. Anny i- narodów w Zlatych Horach, oraz
podczas rekolekcji w Pławniowicach w dawnym zamku przemysłowców von
Ballestrem.
Osobiście miałem to
szczęście poznać Ojca Leppicha, tu w Raciborzu jak i na spotkaniach
Raciborzan w Leverkusen w Niemczech. Z jednego przeżycia jestem szczególnie
dumny. Mianowicie podczas jednej z rozmów z Ojcem Lepichem udało mi się na
chwilę uciszyć „ karabin maszynowy”. Ojciec Leppich nie popierał
zawłaszczenia przez wielu polskich katolików Matki Bożej jako „Regina
Polonorum”. Zapytałem się Ojca Leppicha skąd u niego ta pewność iż Matka
Boża tego nie akceptuje ? Na to nie otrzymałem odpowiedzi.
Ojciec Leppich zmarł
w Monastyrze dnia 12. grudnia 1992r.
Na wniosek radnych
miejskich mniejszości niemieckiej, miasto Racibórz uczciło swojego
wielkiego i znanego rodaka, nadając alejce obok kościoła Matki Bożej nazwę
„Aleja Ojca Leppicha”
Jeśli by się pokusić
podsumować życie i dzieło Ojca Jezuity Johannesa Leppicha, myślę że on sam w
dedykacji do jednej ze swoich książek tak je sformułował;
„Ta książka nie
należy do 99 sprawiedliwych.
Ona należy się
setkom z moich braci.
Szukającym i
strapionym.
Błądzącym i
znienawidzonym…”
Wykład dr Josefa
Gonschiora: „Postać O.Johanna Leppich”
Polemika z artykułem w Gazetce Parafialnej z kwietnia 2010 r. na temat
negatywnej opinii w sprawie przyjmowania komunii „na rękę”.
Komunia na rękę nie
jest jakąś nowinką "postępowców". W pierwszych wiekach tak właśnie
przyjmowano Komunię. Znana jest piękna katecheza Cyryla Jerozolimskiego (IV
wiek) o Eucharystii, której fragment mówi właśnie o Komunii na rękę:
"Przystępując do ołtarza, nie wyciągaj gładko ręki i nie rozłączaj palców.
Podstaw lewą dłoń pod prawą niby tron, gdyż masz przyjąć króla. Do wklęsłej
ręki przyjmij Ciało Chrystusa i powiedz "Amen"". W późniejszych wiekach - z
różnych powodów - coraz bardziej utrwalała się praktyka udzielania Komunii
do ust. Po Soborze Watykańskim II rozpoczął się proces po wracania do
starożytnej praktyki udzielania Komunii na rękę.
W Polsce praktyka ta
pojawiła się stosunkowo niedawno. W 2005 r. Ksiądz Prymas Józef Glemp
zezwolił na udzielanie Komunii św. na rękę w archidiecezji warszawskiej.
Decyzja ta była w duchu zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską dokumentów
II Soboru Plenarnego w Polsce. Była ponadto zgodna z instrukcją watykańską "Redemptionis
Sacramentum" z 2004 r., w której czytamy m.in.: "Chociaż każdy wierny zawsze
ma prawo według swego uznania przyjąć Komunię św. do ust, jeśli ktoś chce ją
przyjąć na rękę, w regionach, gdzie Konferencja Biskupów, za zgodą Stolicy
Apostolskiej, na to zezwala, należy mu podać konsekrowaną Hostię".
Kilka miesięcy
później biskupi na 331. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski
stwierdzili, że "w Polsce Komunii św. udziela się przez podanie Hostii
wprost do ust. Jeżeli jednak ktoś poprosi, gestem wyciągniętej dłoni, o
Komunię św. na rękę, należy mu Jej w taki sposób udzielić". Biskupi wyrazili
przy tym nadzieję, że powyższa decyzja kończy niejasny stan prawny w tej
sprawie. Stan prawny rzeczywiście się wyjaśnił, ale problem pozostaje, gdyż
są osoby świeckie i duchowne, które w tej sprawie prezentują swoje własne
stanowisko.
(Na podstawie tekstu
Dariusza Kowalczyka SJ w „Tygodniku Idziemy” z dnia 30.09.2009 ).
Słowo komentarza do
komunii „na rękę”.
Dłonie wyciągnięte
przypominają posiłki Jezusa z grzesznikami; czuję się grzesznikiem
zasiadającym za stołem, przy którym siedzi także i On. Staje się to
szczególnie wymowne w Dzień Pański — niedzielę;
Dłonie stanowią wyrazisty
symbol człowieka i jego odrębności w świecie. Wyciągam ręce, to znaczy
potrzebuję Jezusa, daję temu wyraz, uznaję swoją małość, otwieram dla Niego
swoje dłonie, całego siebie, by Go przyjąć, jak serdecznie i z wyciągniętymi
dłońmi przyjmuje się przyjaciela.
Komunia udzielana na rękę
przypomina, że chrześcijanin jest człowiekiem wyciągniętych, podających i
przygarniających dłoni; człowiekiem ukonkretniającym Boże wezwanie —nowe
przykazanie o miłości. Komunia staje się komunią z wszystkimi ludźmi świata.
(Na podstawie książki
Bogdana Nadolskiego TChr, Komunia święta „na rękę”, wydawnictwo Opoka).
Wyboru dokonał: Feliks Monasterski maj 2010
O KOMUNII ŚWIĘTEJ - POLEMIKA
Zainteresowany felietonem
z kwietniowego wydania gazetki parafialnej dotyczącego przyjmowaniu Komunii
Świętej w postawie stojącej postanowiłem sprawdzić, co mówią o tym oficjalne
dokumenty Kościoła, bo szczerze mówiąc ani się nad tym dotychczas nie
zastanawiałem, ani nie wiedziałem jaka jest nauka Kościoła w tej kwestii.
Ogólne Wprowadzenie do
Mszału Rzymskiego (dokument Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny
Sakramentów z 2002 wydany w Rzymie) przyznaje poszczególnym Konferencjom
Episkopatu prawo określenia m.in. gestów i postaw ciała wiernych oraz sposób
przyjmowania Komunii świętej (po zaakceptowaniu przez stolicę Apostolską).
Przewidziane są dwie postawy: klęcząca lub stojąca, zalecając w przypadku
tej drugiej „wykonanie należnego gestu czci”. (pkt 160).
Odnosząc się do tego
Episkopat Polski na 331. Zebraniu Plenarnym Konferencji 9 marca 2005 r.
przyjął Wskazania do powyższego Wprowadzenia, dopuszczając obie postawy, z
zastrzeżeniem postawy stojącej, gdy Komunii udziela się pod obiema
postaciami. Jako „gest czci” zalecany we Wprowadzeniu ustalono wykonanie
wcześniej skłonu ciała lub przyklęknięcie na jedno kolano (pkt 38).
Dopuszczone zostało także udzielenie Komunii świętej na wyciągnięte dłonie (pkt
40). Tak więc w kwestii formalnej wierni przystępujący w ten sposób do
Komunii w żaden sposób nie sprzeciwiają się Matce – Kościołowi.
Można by na tym zakończyć:
Roma locuta, causa finita est.
ARGUMENTY OBROŃCÓW POSTAWY
KLĘCZĄCEJ…
… I STRONY PRZECIWNEJ
Przy okazji szukania
materiałów źródłowych natknąłem się na argumentacje stron sporu, które
postanowiłem przytoczyć poniżej.
Bł. matka Teresa z Kalkuty
wyraziła swoją dezaprobatę wobec postawy stojącej i widziała w niej duże
zagrożenie dla życia duchowego. Także demon ze słynnego przypadku opętania
Anneliese Michel podczas egzorcyzmu wyraża swoje zadowolenie z podawania
Komunii na rękę. Przyjmowanie Komunii świętej na rękę stwarza jakoby większe
możliwości sprofanowania Najświętszego Sakramentu. Podaje się także przykład
Holandii, która pierwsza wprowadziła tę praktykę wbrew ówcześnie
obowiązującym przepisom oraz, zakładając prostą zależność, obecny stan
Kościoła w tym kraju jako skutek.
Zarówno Jan Paweł II jak i
Benedykt XIV komunikują zachowując tradycyjną formę klęcząca; a niektóre
wypowiedzi odczytywane są jak wyraz Ich dezaprobaty wobec przyjmowania
Komunii na stojąco.
<<Cytowane
wypowiedzi są wyrwane z kontekstu i „naginane”; spotkać można przypisywanie
im treści, których nie zawierają, a nawet „dopisywanie” do listów
apostolskich słów, których w rzeczywistości tam nie ma. Papieże we
wszystkich takich wypowiedziach wypowiadają się albo przeciwko nadużyciom,
albo przeciwko całkowitemu wyrugowaniu postawy klęczącej, nigdy przeciwko
dopuszczalności postawy stojącej.>>
Prawdą jest, że człowiek,
jako psychosomatyczna całość, wyraża postawą ciała swoje wewnętrzne
nastawienie, ale także poprzez przyjmowanie konkretnej postawy zewnętrznej
wpływa na swoje wnętrze i osiągany wewnątrz stan skupienia czy rozproszenia.
<<Zakładanie, że samo przyjęcie postawy klęczącej zapewni godne przyjmowanie
sakramentu jest myśleniem życzeniowym. Język nie jest bardziej „godny” od
ręki. Godny albo niegodny jest cały człowiek. "(…) ciało, jako stworzone
przez Boga i przeznaczone do wskrzeszenia w dniu ostatnim, powinien uważać
za dobre i godne szacunku" (KDK 14).>>
Postawa klęcząca akcentuje adorowanie Boskości Jezusa wyraża wiarę w
rzeczywistą obecność i mówi, że przed Panem wszyscy jesteśmy mali.
<<Wyróżniamy trzy postawy modlitewne: stojącą, siedzącą i klęczącą
(dodatkowo leżenie krzyżem). Procesyjne podchodzenie do Komunii jest
interpretowane jako znak posilającego się ludu Bożego pielgrzymującego do
domu Ojca, a postawa stojąca jest wyrazem synowskiej wolności danej przez
paschalnego Chrystusa, który podźwignął nas z niewoli grzechu. Nie należy
zapominać o żadnym z tych znaczeń!>>
ASPEKT HISTORYCZNY
W historii Kościoła
istniała duża różnorodność postaw podczas przyjmowania Komunii oraz postaci
pod jakimi była przyjmowana.
W
starożytności i średniowieczu mamy świadectwa następujących praktyk:
Komunia na rękę: Tertulian (III w); św. Cyryl Jerozolimski (+ ok. 387);
korespondencji bpa Aleksandrii, Dionizego, z papieżem Sykstusem II (+ 258);
św. Jan Damasceński (VIII w); synod w Konstantynopolu (VII w);
Komunia na stojąco oraz pod dwoma postaciami: św. Cyryl Jerozolimski;
-
zabieranie Komunii z niedzielnej eucharystii do domów w celu przyjmowania w
tygodniu: bp Dorotheus z Tesalonik (IV w.); lub zabieranie w dalekie podróże
(podróż morska): św. Ambroży (IV w).
Formy komunii zmieniały
się nie tylko w czasie, ale i zależnie od regionu. Kościół Wschodni zachował
zwyczaj przyjmowania pod dwiema postaciami (i na stojąco); za to nieznana
jest tam praktyka adoracji Eucharystii.
Zanik przyjmowania komunii
na rękę był spowodowany:
·
wprowadzeniem w IX w. zwyczaju wypiekania hostii w formie białych opłatków w
miejsce dotąd przynoszonego przez wiernych chleba. Z kolei Komunia do ust ze
względów praktycznych wymuszała również jej przyjmowanie na klęcząco. Jednak
jeszcze w XVI wieku stosowano oba sposoby;
wchodzeniem do wspólnoty kościelnej nawracanych narodów, (ludy frankońskie i
germańskie), dla których język liturgii był coraz mniej zrozumiały, co
wpłynęło na obniżenie poziomu życia religijnego i moralnego wiernych,
Zaczęto stawiać coraz ostrzejsze warunki związane z przyjmowaniem Komunii
św. i zabieraniem jej chorym do domów prywatnych;
·
reakcja na
herezje, które kwestionowały boskość Jezusa bądź Jego rzeczywistą obecność
pod postaciami Eucharystycznymi, rozwój pobożności eucharystycznej,
polegającej przede wszystkim na adoracji (czego skutkiem była praktyka tzw.
komunii duchowej zamiast rzeczywiste przyjmowanie Komunii).
Zakładając, że soborowa
odnowa pogłębiła świadomość kapłańskiego charakteru całego Ludu Bożego,
który na mocy chrztu ma prawo i obowiązek czynnego udziału w liturgii,
reforma liturgii umożliwiła powrót do starożytnych chrześcijańskich
zwyczajów.
PRÓBA POGODZENIA
Słuszna wydaje się obawa, że powszechność
przyjmowania wyłącznie postawy stojącej może skutkować całkowitym
zapomnieniem tradycyjnej postawy klęczącej, wartościowej i wyrażającej
głębokie treści. Już wcześniej stało się tak z tradycją chorału
gregoriańskiego czy łaciny. w liturgii Wprowadzenie języków narodowych także
napotkało na opór, przyniosło jednak w wielu wymiarach dobre owoce
(zwiększenie zaangażowania wiernych, pogłębienie świadomości), jednocześnie
zagubiono gdzieś piękny znak powszechności Kościoła, który modlił się jednym
językiem na całym świecie. Nie należy odrzucać tych wartościowych
tradycyjnych form. Zgodnie z nauką Jezusa mądrość polega na sięganiu do
skarbca po rzeczy stare i nowe (Mt 13,52).
Wskazania Episkopatu nie pozwalają kapłanowi
nie udzielić Komunii świętej wiernemu, który pragnie przyjąć ją w postawie
klęczącej.
Postawa zewnętrzna,
chociaż bardzo istotna, nie wydaje się jednak być fundamentalna dla
zachowania czystości wiary, o czym świadczy historia Kościoła czy różne
formy Komunii w Kościołach Wschodnich, których wiara eucharystyczna jest
całkowicie zgodna z Katolicką: „Kościoły prawosławne zachowały autentyczną i
pełną naturę tajemnicy Eucharystii.” ("Sacramentum Caritatis" 12)
W całej dyskusji o
wyższości jednej postawy nad drugą i przypisywaniu postawie stojącej
demonicznej inspiracji prawdziwego diabelskiego działania dopatruję się
właśnie w tym braku jedności. Działaniu złego przypisuję wprowadzanie zamętu
wśród wiernych oraz próbę przeciwstawienia wiernych hierarchom i rozbicia w
łonie Kościoła.
Na koniec słowa rzekomego przeciwnika
Komunii na rękę, kard. Josepha Ratzingera, obecnego papieża: "Naprzód trzeba powiedzieć, że obydwa sposoby są dopuszczalne. (…) Piękno i
wielkość Kościoła polega na tym, że rośnie, dojrzewa i Tajemnicę pojmuje
coraz to głębiej. W tym sensie nowe formy powstające po IX
wieku [postawa klęcząca] mają jako wyraz czci dla
Najświętszego Sakramentu swoje pełne uzasadnienie. Z drugiej strony musimy
jednak powiedzieć, że jest rzeczą niemożliwą, aby Kościół do IX wieku, więc
przez 900 lat przyjmował Eucharystię niegodnie. (...) Wyciągnięta i otwarta
ręka staje się znakiem postawy człowieka wobec Chrystusa: człowiek rozwiera
przed Nim szeroko swe serce. Zważywszy to wszystko, dochodzimy do
przekonania, że jest rzeczą fałszywą spierać się o tę lub ową formę. Nie
powinniśmy zapominać, że nie tylko nasze ręce są nieczyste, lecz także nasz
język, nasze serce; że językiem grzeszymy często więcej niż rękoma.
Największym ryzykiem podjętym przez Boga i równocześnie wyrazem Jego
miłosiernej miłości jest to, że nie tylko ręce i język, lecz także i nasze
serce może Go dotykać".
Grzegorz Stopa maj 2010
O
KOMUNII ŚWIĘTEJ
(felieton autonomiczny)
Św. Kościół
katolicki naucza, że w czasie Mszy św., w momencie Konsekracji, chleb i wino
stają się prawdziwie Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa. Chleb i wino przestają
istnieć, choć ich zewnętrzna postać i cechy – przymioty – pozostają. Tak
więc istotnie w Komunii Św. Chrystus przychodzi do nas cały i prawdziwy ze
Swoim Ciałem, Duszą, Boskością. Dlatego powinniśmy klękać w momencie
przyjmowania Komunii Św., gdy cały Majestat Trójcy Przenajświętszej uniża
się przed grzesznym człowiekiem i wstępuje do świątyni naszego serca.
Człowiek nigdy nie jest piękniejszy, niż w pokornej postawie klęczenia
skierowanej do Boga. „ Kiedy się uniżasz i wyniszczasz przed Majestatem
Moim – mówi Pan Jezus – wtenczas ścigam Cię łaskami Swoimi. Używam
wszechmocy, aby Cię wywyższyć” (Dz 576: por 1P5,5 –6 ).
Nieuszanowanie świętości
Eucharystii jest śmiertelną trucizną dla wiary. Klękanie miało i zawsze mieć
będzie niezaprzeczalną wymowę. Dlatego zapatrzeni jesteśmy w pokorną postawę
Anioła z Fatimy, który z czołem przy ziemi, na kolanach, uwielbiał Boga w
Eucharystii, mówiąc: „ Tak macie się modlić! ” Dzieci fatimskie widziały
kilkakrotnie Anioła modlącego się czołem do ziemi. Same też codziennie na
kolanach, przez kilka godzin wynagradzały Bogu, za zniewagi, jakich doznaje
w Najświętszym Sakramencie.
W maju w 1916r. były
świadkami, jak Anioł Portugalii, padłszy twarzą na ziemię oddawał
cześć Hostii Przenajświętszej,
z której spływały krople Krwi do kielicha. Po chwili powiedział: „
Przyjmijcie Ciało i Krew Pana Jezusa, tak strasznie znieważone przez
niewdzięcznych ludzi. Pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie Boga naszego”
.
Przez to nieuszanowanie i obojętność, których nigdy dotąd nie było, ludzie
ściągną karę na świat. Lekceważenie Eucharystii powoduje w człowieku utratę
wiary w żywą obecność Jezusa w Eucharystii. A zanik pobożności
eucharystycznej prowadzi do ateizmu lub protestantyzmu. Tak jak to widział w
wizji św. Jan Bosko: gdy ludzie nie znajdą już nic świętego w Kościele,
wyrzucając przedmioty święte do śmietników, by więcej nie klękać i nie
wielbić Stwórcy. I tak pozostawieni sami sobie staną się łupem diabła...
Młodzież widząc taką obojętność wobec Najświętszego Sakramentu, nie będzie
darzyła szacunkiem ani Eucharystii ani kapłanów. Będzie masowo, podobnie jak
na Zachodzie, odwracać się od Kościoła. Musimy pamiętać, że czci dla Pana
Jezusa nasze dzieci uczą się od dorosłych. One widzą, jaką czcią starsi
otaczają Najświętszy Sakrament
i od nich przejmują wzorce
Jego adorowania. Świadomi tego biskupi na czele z Ojcem Świętym podejmują
właśnie wysiłki, aby przywrócić tę, zatraconą przez nowatorskie pomysły,
prawdziwą cześć dla Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej.
Upadek religijny na Zachodzie miał ścisły związek z upadkiem czci dla
Sakramentu Ołtarza. Komunia na stojąco stopniowo osłabia wiarę, a na rękę –
niszczy ją całkowicie
Brunon K. - kwiecień 2010
Rodem z Bytomia
Czwartego maja 2003 rozpoczął się w Werl, w
Westfalii proces beatyfikacji biskupa Warmii i Mazur, pochodzącego ze
Śląska, a dokładnie „Rodem z Bytomia”, Maksymiliana Kallera. W roku
kapłańskim chciałabym przybliżyć sylwetkę tego wielkiego kapłana i człowieka
pochodzącego z naszej śląskiej ziemi.
Biskup M. Kaller urodził się w Bytomiu 11.10.1880
roku. Tu ukończył pierwsze etapy edukacji. Studia filozoficzne i teologiczne
odbywał we Wrocławiu. Tu także otrzymał 30.09.1903 roku święcenia
kapłańskie, których udzielił mu ks. kardynał Jerzy Kopp. Pracował przez 2
lata w Strzelcach Opolskich jako wikary i stąd został przeniesiony do pracy
duszpasterskiej do Bergen, na wyspie Rugii (Rügen), która należała do
diecezji wrocławskiej. Opiekował się tam stałymi mieszkańcami wyspy i
polskimi robotnikami sezonowymi, rozbudował kościół parafialny i dał
początek duszpasterstwu turystycznemu.
W roku 1917 ks. kardynał J. Kopp mianował go
proboszczem kościoła św. Michała znajdującym się w Berlinie – Kreuzberg.
Była to jedna z największych i najtrudniejszych parafii w Berlinie. Był
okres I wojny światowej, w Berlinie panowała nędza i głód, równocześnie
tworzyły się różne skrajne ruchy socjalistyczne. Proboszcz Kaller zaczął
organizować jadłodajnie, schroniska i całą sieć charytatywną, angażując
świeckich, co dało początek organizacji apostolatu świeckich.
W 1930 roku zostaje mianowany biskupem Warmii i
Mazur. Jako zawołanie biskupie obrał słowa „Miłość Chrystusowa przynagla
mnie”. W katedrze we Fromborku odbyła się jego intronizacja.
Kler i świeccy nie bardzo chcieli biskupa
„Ślązaka”, ale wszelkie zastrzeżenia szybko znikły i bp. Kaller pozyskał
sobie serca diecezjan. Opracował i wydał na wzór śląskiej „Drogi do Nieba”
śpiewnik i modlitewnik pt. „Chwalcie Pana – Lobet den Herrn” i nową księgę
liturgiczną w języku łacińskim, niemieckim, polskim i litewskim.
I jeszcze jedna ciekawostka z życia bp. Kallera. W
1943 r. był w Branicach głównym konsekratorem nowo mianowanego biskupa
znanego na Śląsku jako twórca kompleksu szpitalnego w Branicach ks. Józefa
Nathana. Biskup konsekrator włożył wówczas na palec bp. Nathana pierścień,
który obecnie nosi biskup gliwicki ks. bp Jan Wieczorek, a przed nim śp. ks.
bp Henryk Grzondziel.
Na początku lutego 1945 linia frontu znalazła się w
okolicach Fromborka. Ks. bp Kaller, chociaż pragnął trwać do końca przy
swoich wiernych został na początku lutego przez Gestapo wywieziony w głąb
Niemiec. Po zakończeniu działań wojennych bp Kaller zaczął żywić nadzieję na
rychły powrót do swojej diecezji, postarał się, więc u władz okupacyjnych o
pozwolenie powrotu i tak w lipcu 1945, ciągnąc za sobą wózek ręczny
załadowany tym, co mu zostało i woreczkiem suchego chleba, udał się piechotą
z powrotem do Warmii i Mazur. Do Fromborka dotarł 17 dni później. Miasto
leżało w gruzach i liczyło 270 osób, a do tego okazało się, że stolicą
diecezji stał się Olsztyn. Parę dni później Okręgowa Komisja Narodowościowa
w Olsztynie odmówiła mu obywatelstwa polskiego, mimo, że mówił płynnie po
polsku i miał wielkie zasługi w opiece duszpasterskiej Polaków.
W sierpniu 1945 r. ks. prymas Hlond wysłał ks. bp.
Kallera do Pelplina. Spotkanie miało bardzo smutny przebieg, gdyż prymas
Hlond poprosił go o podpisanie rezygnacji i zrzeczenie się diecezji. Po
dwóch godzinach zastanowienia rezygnacja została podpisana. Utrata
biskupstwa była dla bp. Kallera bardzo bolesnym doświadczeniem. Następstwem
tej decyzji była deportacja ks. bp. do Niemiec z transportem wygnańców.
Życie przesiedleńców nie było łatwe, pozbawieni
wszystkiego cierpieli głód i niedostatek, a oprócz tego gnębiła ich
niepewność, co do losów rodzin zaginionych albo wywiezionych przez sowietów
do ZSRR. W tym trudnym okresie ks. bp Kaller przejęty do głębi ich dolą
umacniał ich i budził chęć i gotowość do przebaczania i nadzieję.
W 1946 papież Pius XII zlecił mu obowiązek
duszpasterstwa nad przesiedleńcami. Biskup Kaller podjął się tego zadania z
wielkim zapałem i zaangażowaniem, pomagał im materialnie i duchowo.
Organizował pielgrzymki do różnych sanktuariów maryjnych by w ten sposób
pomagać tworzyć i utrzymywać więzy między przesiedleńcami. Siódmego lipca
nagle zasłabł. Śmierć nastąpiła na skutek zawału serca. Miał 67 lat.
Został pochowany 10.07.1947 r. w Königstein –
Taurus z udziałem niemieckich biskupów i wielkiej rzeszy wiernych w grobowcu
biskupim. Podczas pogrzebu obok trumny stała tablica z ulubionym tekstem ks.
bp. Kallera.
Proboszcza kazanie do siebie
samego
Proboszcz musi być bardzo
duży i bardzo mały, szlachetny w myśleniu jak gdyby był z królewskiego rodu.
Prosty i skromny jak parobek, bohater, który siebie samego pokona. Człowiek,
który z Bogiem się mocował. Źródło świętego życia, grzesznik, któremu Bóg
przebaczył. Pan własnego wymagania, sługa słabych i przygnębionych i przed
żadnym wielkim się nie kłaniający. W mowie szczery, w myśleniu jasny –
wyraźny. Pokoju przyjaciel, ospałości nieprzyjaciel, mający mocne oparcie w
sobie, całkowicie inny niż Ja.
Tłumaczenie z niemieckiego
Opracowywała na podstawie książki ks. Pawła
Pyrchały „Rodem z Bytomia. Biskup Maksymilian Kaller” Dorota Borus
marzec 2010
Czas, który masz.
Nadszedł
miesiąc listopad. To w tym miesiącu szczególnie pamiętamy o tych, co
odeszli, już nie wrócą, po prostu wyprzedzili nas w drodze do wieczności.
Sprzyjająca temu okresowi Jesień, która w całej pełni teraz się objawiła
krzyczy, że wszystko przemija. Drzewa prawie już całkowicie oddały liście;
na wiosnę ponownie zakwitną, jak mamy nadzieję. Tak jest i w naszym życiu i
z naszym życiem. Idziemy ku śmierci, jest to proces nieunikniony: odejście
tego miejsca, z tego świata.
Czas płynie bez przerwy i nikt go nie cofnie. Są rzeczy, sprawy, które były,
już nie będą i już nie wrócą. Jednak, gdy skończy się to życie, zmieni się
ono na inne, a nawet my „znajdziemy w niebie przygotowane wieczne
mieszkanie”. Tak mówi wciąż Chrystus – Bóg - Człowiek.
Czas to Boży dar. Płynie on niewiarygodnie szybko. Należałoby go
wykorzystać. Pytanie jak? Tak, aby nie zagubić najważniejszego. Co jest tym
najważniejszym? Niech każdy sam sobie próbuje w swoim życiu odpowiedzieć, by
nie posądzić mnie o moralizatorstwo.
Niewątpliwie niemal wszyscy gdzieś pędzą, nawet dzieci nie mają czasu. Z
przerażeniem wręcz spostrzegam, że u nas ogłaszają się kolejne kluby:
aerobik, joga dla dzieci, a coraz mniej czasu mają te dzieci i dorośli.
Dobra materialne najszerzej rozumiane przysłaniają niemal wszystko w życiu,
tak, że w końcu człowiek gubi wszystko, bo siebie. Boga już zgubił
wcześniej.
Pytanie, co
jest dla mnie szczęściem jest pytaniem o moje życie. Są tacy, którzy nie
tylko uważają, ale tak żyją, że szczęściem są pieniądze, władza, takie i
inne dobra materialne, które trzeba mieć. Wtedy nie może być i nie ma czasu
dla Boga, na zastanowienie się nad swoim życiem, na sakramenty, na modlitwę
… Jest to podejście do szczęścia w kategoriach duchowych i tylko takie daje
sens życia, dając szczęście. Tym samym daje nadzieję. Na co nadzieję? No
właśnie na życie wieczne, na szczęście bez końca.
Przemijające to rzeczy na tym naszym świecie to rzeczy materialne. One
pozornie mogą dać „szczęście” człowiekowi, ale zawsze są przemijające i
zniszczalne.
Pójdziesz na cmentarz. Cmentarz to szczególne miejsce. Tam rzeczy i tylko
ludzkie sprawy przestają mieć tak naprawdę znaczenie. Tam znaczenie ma coś
innego.
Choć na chwilę i zastanów się: po co żyjesz, ile dobra spełniłeś, ale i czy
go teraz spełniasz i czy dobrze wykorzystujesz czas dany przez Boga. Bo
każdy ma „swój czas”.
Ks. Krystian -listopad 2009
Wspomnienia z Czech
Nie mieliśmy zbyt tęgich min i trochę powątpiewaliśmy
czy uda nam się ten wyjazd do Czech, stojąc przed kościołem wraz z grupą
seniorów w dniu 6.10.09 i czekając na spóźniający się autobus. Ale już w
autokarze po odśpiewaniu "rannych zórz” i modlitwie, dobry humor i uśmiechy
powróciły. Przy lekcji historii o ziemi hulczyńskiej, morawskiej i jej
okolicach udzielonej nam przez Pana Józefa Gąschiora dotarliśmy do Bolatic,
małej miejscowości liczącej ok. 4200 mieszkańców. W Bolatiach urodził się
August Scholtis (1901-1969) -
najbardziej związany z Górnym Śląskiem niemieckojęzyczny pisarz okresu
międzywojennego. Tam przy dźwiękach kapeli czeskiej wraz z grupą czeskich
seniorów świetnie się bawiliśmy, podziwiając ludowe stroje i zwiedzając
skansen, który przybliżył nam życie tamtejszych przodków oraz tradycje
folklorystyczne. O życiu parafialnym i kościele
w Bolaticach opowiedział nam tamtejszy Ksiądz
Proboszcz, Polak, pochodzący z Warszawy, Stanisław Traczyk. Świątynia
została wybudowana w roku 1703, jako patron świątyni wybrany został św.
Stanisław, krakowski biskup, patron Polski, na pamiątkę wydarzenia z 1682
roku, kiedy to odwiedził Bolatice król Polski Jan III Sobieski ze swoim
wojskiem w drodze na pomoc, oblężonemu przez Turków, Wiedniowi. Dla
ciekawostki należy dodać, że bliźniacza kopia tego kościoła znajduje się w
Krzanowicach. Kościoły są dziełem architekta Józefa Seyfrieda.
Następnie pojechaliśmy do Opawy, gdzie modliliśmy
się w katedrze Wniebowzięcia Marii Panny, która została wybudowana w XIV
wieku przez zakon krzyżacki w stylu śląskiego gotyku oraz w kościele św.
Jadwigi
.
Po smacznym
tradycyjnym czeskim obiedzie, kawie i kołaczu
nabraliśmy sił do dalszego podróżowania udając się do zamku w Krawarzu,
który jest klejnotem architektury barokowej na Śląsku. Obecny wygląd pałacu
w duchu szczytowego baroku pochodzi z okresu budowy i przebudowy z lat
1721-1728. U schyłku życia osiadł tu i zmarł Michał Sędziwój (1566-1636) -
najsłynniejszy polski alchemik, twórca traktatów filozoficznych i
alchemicznych. W spadku po Sędziwoju wieś i zamek odziedziczyła jego jedyna
córka Maria Weronika, żona rotmistrza cesarskiego Jakuba z Eichendorffu.
Kiedy zmarła w 1641 roku majątek przeszedł we władanie Eichendorffów.
Projekt budowli najprawdopodobniej wywodzi się z warsztatu z kręgu
wiedeńskiego mistrza Johanna Lucasa von Hildebrandta, twórcy słynnego
Belwederu. Perełką jest kaplica Michała Archanioła. Jej kopułę zdobią
wykonane w latach 1727-30 freski Franza Gregora Ecksteina- działającego w
Brnie artysty, który kształcił się w Rzymie, twórcy tzw. Morawskiego
wielkiego stylu. Spacerując alejkami wokół zamku cieszyliśmy oczy pięknem
zieleni, podziwialiśmy „gruszki „ na wierzbie i wielkie rozłożyste drzewo
czarnego orzecha. Do najtajniejszych lochów zamku, gdzie według legendy
Sędziwój ukrył dziewięć sztabek złota nie dotarliśmy.
W powrotnej drodze odwiedziliśmy kościół parafialny
w Krawarzu i kościół w Kobierzycach.
Pielgrzymkowanie zakończyliśmy w naszym parafialnym
kościele na Ocicach odmawiając różaniec w podziękowaniu za wrażenia i
piękno spędzonego czasu.
W
imieniu Parafialnego Caritasu
Danuta
H -
październik 2009
Łatwo
wpaść w sidła
Wakacje!
Och nareszcie! Racja – po wzmożonej pracy należy się odpoczynek. Wyjazdy i
podróże sprzyjają nawiązywaniu nowych znajomości. Bywa, że niebezpiecznych
dla ciebie, zwłaszcza, gdy nie stoisz mocno na nogach religijnych i
światopoglądowych. Zazwyczaj osobę, którą spotykasz jest miła, ciepła, w sam
raz dla ciebie. Poza tym to ona, albo on zna wszystkie odpowiedzi na
wszystkie nurtujące cię pytania, potrafi twoje kłopoty rozwiązać i po
sprawie. To dopiero jest coś; nie zna odpowiedzi, Kościół, zresztą od dawna
cię tu nie było, wiara staje się mętna, nijaka, a nawet nieważna. A wtedy
jesteś zagrożony. Możesz być przedmiotem manipulacji, o czym oczywiście nie
wiesz. Szczególnie ludzie młodzi nie wyczuwają niebezpieczeństwa przeróżnych
sekt, ludzi żerujących na naiwności dziewcząt.
Nie znajdując,
z jakiś powodów miejsca we wspólnocie Kościoła, który jest w sposób
bezpardonowy w naszej europejskiej cywilizacji atakowany za wszystko,
zawinione i niezawinione, faktyczne i werbalne, szczególnie młodzi ludzie
stają się ofiarami sekt, ludzi, którzy manipulują w sposób okrutny innymi
dla własnych celów zniewalając duchowo człowieka.
Jedna z
technik, znanych z psychologii jest psychomanipulacja, która - mówiąc w
skrócie - która polega na „praniu mózgu” poprzez fałszywą miłość: wszyscy są
dla ciebie szalenie mili, życzliwi i rozumiejący cię. Do czasu. Do tego
czasu, aż zaczniesz robić to, co chce ktoś (guru), aż stracisz kontakt z
rzeczywistością taką, jaka jest, zacznie cię denerwować rodzina,
dotychczasowi koledzy, dotychczasowe życie. Ten świat już jest zły; w ogóle
świat jest czarny albo biały.
Przeglądając
artykuły o sektach i grupach manipulacyjnych znalazłem dosyć chyba trafny
podział „sekciarskiej mapy”. Otóż można je podzielić na cztery rodzaje:
-
biblijno-synkretyczne – wiele jest tu elementów biblijnych pomieszanych z
różnymi światopoglądami
- orientalne –
zawierają elementy nauk buddyjskich, hinduizmu i w ogóle tradycji wschodu
- nauki
terapeutyczne (magiczne) – że niby bardzo łatwo i oczywiście w bardzo
krótkim czasie osiągniesz szczęście i błogostan. Dosyć ciekawy pogląd. Gdyby
tak było wielu ludzi, zwykłych śmiertelników dawno by było nieskończenie
szczęśliwych.
Ktoś kiedyś
powiedział mi – zresztą nie niejeden raz - że wszystko jedno, w co się
wierzy, albo w jakiego Boga. Ciekawy pogląd. Wprost przeciwny
chrześcijaństwu.
Ks. Krystian - lipiec 2009
Czy w życiu najważniejsze są przyjemności ?
"Chwytaj dzień,
bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie"
Horacy
Życie prowadzone tylko w
ten sposób staje się wcześniej czy później bardzo puste. Egoistyczne
przyjemności, wieczna zabawa, łatwy dostęp „do wielkiego świata” poprzez
internet, telewizja, używki, przedmiotowe podejście do seksu, unikanie
odpowiedzialności za siebie i za innych sprawia, że człowiek zaczyna czuć
się samotnie. Takie łatwe przyjemności zawsze wcześniej czy później kończą
się. I jeśli nie osiągnęło ani nie zbudowało się żadnych trwalszych wartości
pozostaje pustka, różne jej rodzaje… Nie jest zła zasada "chwytaj dzień".
Pewnie jej rozumienie zostało wypaczone. Ale nie chodzi w niej o "chwytanie
przyjemności" chodzi o chwytanie życia, o umiejętność nie przegapienia go,
bo często zapracowani, zmęczeni, smutni, przestajemy je widzieć… To
umiejętność zauważenia małych, niepozornych rzeczy przynoszących radość, To
umiejętność uśmiechu, gdy widzi się wschód słońca i jego promienie
odbijające się od tafli wody czy oszronionych mrozem drzew. To również
umiejętność kochania, docenienia bliskości drugiej osoby. I także
umiejętność zauważenia czyjegoś skrywanego smutku, łez i dzięki temu
możliwość pomocy.
Cokolwiek czynimy, czyńmy z myślą o drugim człowieku. Tyle jest w życiu
dróg i możliwości sprawiania radości innym. Sami napełnimy się radością, gdy
coś dobrego uczynimy, gdy sprawimy radość innym, gdy będą mogli korzystać z
pracy naszych rąk i naszego umysłu.
Są
osoby przemierzające pustynię swego życia
z ogromnym pragnieniem przyjemnych doznań.
Za głupców uważają tych, którzy chcą ich zapoznać z Ewangelią.
Jest to posłanie zbyt zaskakujące dla ich pustyni!
Lecz kiedy zapragną wejść do "Hotelu Pana", zostanie im powiedziane:
"Przykro mi, tutaj nie można wstąpić bez odnowionego serca".
Bruno
Ferrero
Danuta H - lipiec 2009
Nie Jestem mądrzejszy.
Joseph
Ratzinger, obecny papież mówił, a czytamy o tym w książce zredagowanej z
jego wykładów uniwersyteckich 1991-2000: „Papież nie może narzucić wiernym
katolickim przykazań tylko dlatego, że tak chce bądź uważa to za korzystne.”
To cytat dosłowny. Nieco dalej ten sam duchowny pisze, iż sytuacja „wygląda
jednak zupełnie inaczej, jeśli wyjdzie się od antropologii sumienia”.
Prawda jest
taka: nawet papież nie ma prawa narzucać, ani przykazań, ani moralności, ani
czegokolwiek innego, co oczywiście jest jasne i logiczne. Gorzej dziś, kiedy
świat nie odwołuje się do sumienia, gorzej wtedy dla świata i
człowieczeństwa. I tu przyszły papież uderza w sedno problemu. Świat bez
sumienia jest światem bezdusznym, martwym, tak jak człowieczeństwo bez
miłości jest pozbawione życia.
Z światem, z
ludźmi należy dyskutować, lecz trzeba wyjść z poziomu sumienia, celu
ostatecznego, Boga, moralności chrześcijańskiej, czy Ewangelii. Błędem w
dyskusji o ważnych sprawach jest przeświadczenie, że ktoś (Kościół, Bóg) oto
narzucił nam, najczęściej, aby jeszcze utrudnić nam żywot. Wtedy też racje
ekonomiczne, gospodarcze, albo wręcz indywidualistyczne biorą górę nad
racjami sumienia. Liczy się wtedy owe Ja, a to jest zawsze niebezpieczne.
Dla wszystkich.
Dialog możliwy
jest wówczas, gdy wiemy o czym rozmawiamy: znam temat i jestem gotów słuchać
argumentów drugiej strony, również nie tylko słuchać, ale i brać je pod
uwagę.
Dla wielu racje
sumienia, moralności głoszonych przez Kościół, przez papieża są nie
przyjmowane nie tyle dlatego, że są błędne z racji „antropologii sumienia”,
ale dlatego, że głos zabrał tu Kościół, na co wielu odpowie: a cóż mu do
tego? Otóż już św. Paweł pisał: „głoś w porę i nie w porę …”.
Mieć odwagę
słuchać tego i tych, z którymi się rozmawia to wielka dziś umiejętność, ale
trzeba też pamiętać o słowach tego samego apostoła Pawła: „Trzeba bardziej
słuchać Boga, niż ludzi”. Człowiek jest omylny, Bóg zaś jest Prawdą.
Ks.
Krystian - maj2009
Krzyż Boga
,,Oto się powiedzie mojemu Słudze, wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo.
Jak wielu osłupiało na Jego widok - tak nieludzko został oszpecony Jego
wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi - tak mnogie narody
się zdumieją, królowie zamkną przed Nim usta, bo ujrzą coś, czego im nigdy
nie opowiadano, i pojmą coś niesłychanego.
Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Na kimże się ramię Pańskie objawiło? On
wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie
miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się
nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z
cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż
mieliśmy Go za nic”.
Cały Kościół, zwłaszcza przeżywając Wielki Post, staje pod krzyżem, aby
zapatrzyć się w Tego, który „do końca umiłował”. Wyjdźmy dziś na plac
egzekucji. Dołączmy do Maryi i Jana. Stańmy w ciszy u stóp zawieszonego
Boga. Oto otwarta księga nagiego ciała, przybitego do drzewa. Patrząc na nią
można pojąc jak się kocha, jak umiera.
Krzyż jest księgą ksiąg.
Czy my, chrześcijanie XXI wieku nie przywykliśmy już do widoku krzyża? Czy
nie pozwoliliśmy, by krzyż stał się elementem dekoracyjnym, ornamentem? A
kiedyś starożytni przy wypowiadaniu nazwy tego narzędzia śmierci trzęśli się
ze zgrozy.
Jakże musiało zależeć
Jezusowi, byśmy widzieli Jego cierpienie. Jakże zależało Mu, by ludzie
wpatrywali się w twarz Jego jako Skazańca, skoro urodził się w nocy, cicho;
w nocy zmartwychwstał, zaś ze swej śmierci uczynił widowisko. Konał na
oczach ludzi w światłach dnia. Przybity, bezsilny, wołał w opuszczeniu.
Żadnego blasku.
Ta agonia Jezusa trwa w
człowieku. Następuje wielokroć, wielorako. Kiedy twoje ciało, twoje serce,
twoja dusza są umęczone… i pośród ciemności, udręczonej samotności, rodzi
się pytanie: „Gdzie On jest?”, wiedz, że od czasu krzyża na Golgocie jest
tylko jedna odpowiedź, zrodzona z cierpienia: „Jest tutaj”.
Przez śmierć Chrystusa na
krzyżu zawierająca się w Nim ludzkość wyrzeka się samej siebie i umiera. Ale
ta tajemnica jest jeszcze głębsza – Ten, który wszystkich ludzi w sobie
zawierał, był opuszczony przez wszystkich. Człowiek powszechny umarł
samotnie. Pełnia Kenozy i doskonałość ofiary! Trzeba było tego
opuszczenia – aż do opuszczenia przez Ojca – ażeby dokonało się zespolenie.
Tajemnica samotności i tajemnica rozdarcia jako jedyny
skuteczny znak złączenia i jedności! Święty miecz idący „aż do
rozdzielenia duszy i ducha”, ale po to, ażeby w nie weszło życie powszechne:
„O Ty, któryś jest najbardziej sam spośród samotnych, i któryś jest
wszystkim we wszystkich!”
„Przez drzewo Krzyża – mówi
św. Ireneusz – dzieło Słowa Bożego stało się jawne dla wszystkich: ręce jego
wyciągnęły się, żeby zgromadzić wszystkich ludzi. Dwie wyciągnięte ręce, dwa
są bowiem ludy rozproszone na ziemi. Jedna głowa pośrodku, gdyż jeden jest
Bóg nad wszystkimi, pośród wszystkich i we wszystkich”.
Kl. Janusz Sobiś, WTUO, WSD - Opole- kwiecień 2009
O
intencjach mszalnych
Nie ulega wątpliwości,
że obserwujemy zanik ofiarowanych przez wiernych intencji mszalnych chyba w
całej naszej diecezji i Kościele polskim. Trzeba przyznać, że uległ zmianie
nasz stosunek do sakramentów, tym samym do zbawienia swojej duszy, często
uważając, że jak już jesteśmy ochrzczeni to „pokój wieczny mam za plecami”.
Tym samym ulega szczególnie zmianie nasz stosunek do sakramentu Eucharystii,
a więc do Mszy świętej, która jest
najświętszą czynnością Kościoła. Nieraz
zastanawiam się,
dlaczego ludzie, często będący na emeryturze, czy na rencie,
nie pracujący zawodowo,
mający sporo czasu wolnego – nie cieszą
się religijnością, Eucharystią, w której
mogliby nawet
codziennie uczestniczyć, przyjmować
codziennie Jezusa eucharystycznego „do siebie”
umacniając tym samym swoje życie, przygotowując się do radosnego spotkania z
Bogiem w wieczności. Dziwi mnie, że
ich nie ma; jakby się czegoś lękali, uciekali od najważniejszych spraw i
pytań, jakby nie mieli tylu duchowych sił właśnie na co dzień.
Jak wynika z badań socjologicznych
wciąż przeprowadzanych w Kościele
polskim postawy
naszych wiernych są – mówiąc delikatnie - zastanawiające i nie napawające
optymizmem. Jeśli w 2007 roku w całej Polsce chodziło do Kościoła 44,2%
wiernych (najwięcej w diecezjach: tarnowskiej (72%), rzeszowskiej (68,5%) i
przemyskiej (64,2%), najmniej w diecezjach: łódzkiej (28,6%),
szczecińsko-kamieńskiej (29,3%), oraz koszalińsko kołobrzeskiej (30,5%) to
odsetek tych, którzy uczestniczą w codziennej Eucharystii jest naprawdę
mały, a tych,
którzy zamawiają intencje odprawianej Ofiary naprawdę znikomy. Oblicza się,
że 40,3% wiernych (są członkami Kościoła Chrystusowego) nigdy w nie zamówiło
w ogóle żadnej intencji mszalnej w swoim życiu. Spośród tej liczby oblicza
się, że 57% mężczyzn nigdy tego nie uczyniło. Gdyby dobrze przypatrzeć się
to okazuje się, że Msze św. zamawiają przede wszystkim kobiety (zresztą tych
jest w kościele zdecydowanie więcej). Gdy przypatrzeć się intencjom to widać
wyraźnie, że wśród nich dominują intencje mszalne za zmarłych, bardzo zaś
mała ilość to intencje Mszy św. o zdrowie, dziękczynne z okazji jubileuszów
(jest ich tylko 1,1%).
Nikt nie zamawia intencji o
odpuszczenie grzechów, o nawrócenie, o
uzdrowienie z nałogów. A tak drogocenne, szlachetne i dobre jest to, gdy
wierni chcą być obecni na mszach zamawianych przez siebie, bądź za siebie
odprawianych.
Św. Augustyn, w swoich klasycznej
pozycji, w "Wyznaniach" przytacza słowa swojej matki, św. Moniki, która na
krótko przed swoją śmiercią powiedziała tak: "to nie ważne, gdzie złożycie
moje ciało. Nie martwcie się o to. Tylko o jedno was proszę, żebyście -
gdziekolwiek będziecie - wspomnieli mnie przy ołtarzu Pańskim".
Warto nieustannie przypominać sobie
o pięknym zwyczaju odprawiania Mszy św. w intencji tak żywych jak i zmarłych
członków rodziny, sąsiadów …
Intencje są tu ważnym bodźcem
do modlitwy wstawienniczej, jednocząc równocześnie całą społeczność
chrześcijańską, zwłaszcza społeczność parafialną.
Intencjom towarzyszy zwykle ofiara
pieniężna. Nie jest ona "opłatą" za Mszę św., (tego nie jesteś w stanie
zapłacić, bo nie ma takiej ceny), lecz ofiarą składaną
przy jej sposobności.
Warto pamiętać, iż we Mszy św. są
te same cele, co w Ofierze Jezusa Chrystusa. Chodzi o poczwórny cel:
najpierw pochwalny, potem dziękczynny, przebłagalny i pojednawczy, w końcu
wstawienniczy. Chrystus umarł za wszystkich ludzi, przywracając najpierw
chwałę swemu Ojcu. W Wieczerniku składał swemu Ojcu dzięki i za stworzenie
i za odkupienie. Chrystus czyni to nadal, za ludźmi wstawiał się na krzyżu,
umierając za grzechy wszystkich ludzi i dziś stale jeszcze wstawia się
za ludźmi. Po swojej śmierci na krzyżu i po swoim Zmartwychwstaniu wstąpił
do nieba i zawsze żyje, aby wstawiać się za nami. Te poczwórne cele Ofiary
Chrystusa przeszły do każdej Mszy św.
Owoce każdej Mszy św. zwane
powszechnymi przypadają całemu Kościołowi. Są jednak i owoce (zwane
misterialne) które otrzymują ci, za których odprawiana jest Msza św. i ci,
którzy są na niej obecni: kapłan, służba kościelna, wierni.
Jeżeli słabnie znajomość celów
i owoców każdej Mszy św., to może dlatego właśnie coraz rzadziej z tego
niezwykłego daru korzystamy?
U wejścia do jednego z francuskich
kościołów rzucał się w oczy dużej wielkości taki napis: Zamówić i ofiarować
Mszę św. jest najlepszym podarunkiem dla tych, których kochamy.
Jak przeczytałem u Ks. prof. Raka,
który pisał, że w jednej z parafii w Austrii, w Bad Hofgastein,
w archidiecezji Salzburg, proboszcz przez 15 lat wytrwale zachęcał,
przypominał, namawiał, żeby zamiast wieńca czy kwiatów na trumnę, ofiarować
Mszę św. za zmarłego. Wiadomo, że najpierw potrzebna jest owa świadomość
celów i owoców każdej Mszy św. A tej bardzo nam potrzeba.
( marzec 2009 - ks. Krystian
Hampel, posłużyłem się artykułem ks. prof. Romualda Raka, Wiad. Arch. Rok
2001 Nr 10; Tygodnik Niedziela 24/2008)
Tracąc, nie tracimy, bo niebo
w naszym zasięgu.
Któż z nas nie boi się
śmierci? Chyba niewielu jest takich. Boimy się nade wszystko nieznanego. Dziś
jednak lęk przed śmiercią wydaje się nieporównanie większy, niż jeszcze choćby
pół wieku temu. Śmierć obecna jest dziś niemal wszędzie każdego dnia; na
ekranach telewizorów, w grach komputerowych, a jednak - paradoksalnie, jak nigdy
dotąd – w rzeczywistości jest nieobecna, bowiem dziś człowiek naprawdę mało
kiedy naprawdę ociera się o nią i staje z nią oko w oko. Tak naprawdę można
dziś przeżyć życie nie doświadczając nigdy tego, czym jest umieranie, kiedy
nigdy nie towarzyszy człowiekowi umierającemu. Więc w gruncie rzeczy śmierć jest
nieobecna w naszym życiu, bowiem nawet śmierć naszych najbliższych oddaliśmy
innym: ludzie umierają w szpitalach, hospicjach, często daleko od swych
bliskich, a potem - gdy już to nastąpi – zajmują się wszystkim wykwalifikowane
firmy - od ubierania ”po grób”. W tym nie ma nic niewłaściwego, oprócz tego, że
może nam coś umknąć bardzo ważnego, a mianowicie to, że umieranie należy do
życia, a śmierć dotyka każdego z nas, a więc dotknie i mnie. Czymś innym jest
wiedzieć, a czymś innym jest doświadczyć tego i tym doświadczeniem kształtować
swoje życie i jego wybory.
Dziś wydaje się, że człowiek
totalnie zaufał nauce, doświadczeniu; co nie naukowe, niesprawdzalne, nie
empiryczne jest niepewne, a tym samym dla niego niewiarygodne. Ponieważ nikt
jeszcze nam nie powiedział, ’’jak tam jest po drugiej stronie”, nie
doświadczyliśmy tego naocznie, namacalnie, budzi to zgrozę, lęk, co z kolei
prowadzi do stwierdzenia, że tego nie ma, a sam fakt śmierci należy oddalić jak
najdalej. Oczywiście jest to ucieczka do nikąd, któż bowiem z nas przed śmiercią
ucieknie?
Wiara daje człowiekowi
nadzieję. Również, a może nade wszystko na życie wieczne. My wierzymy, że jest
nie tyle śmierć, bo to każdy w końcu wie, a nawet się przekona, ale że jest i
Bóg, niebo, czyściec, piekło. Wierzymy, że jest sąd Boży, że przed Bogiem
staniemy. To zaś - wbrew pozorom - daje nadzieję. Wierzymy i wyznajemy, że można
pomóc tym, co już odeszli przed nami: przez naszą modlitwę, Ofiarę
Eucharystyczną, właśnie za tego konkretnego człowieka, którego tu już nie ma,
tak jak był dotychczas; wierzymy też, że nasze dobre czyny będą miały znaczenie
przed Bogiem. Ale to jest domeną człowieka wiary, człowieka, który złączył życie
swoje z życiem Jezusa. Inaczej ma się rzecz u współczesnego człowieka, który
stracił religijną orientację, nawet nie tylko chrześcijańską, ale wszelką. Fakt
śmierci jest dla niego ”faktem skończonym”, jest całkowitą niepewnością i
niewiadomą, a więc totalną klęską.
Wydaje się, że dawne kultury,
tradycje głęboko religijne, a nawet samo życie dawało człowiekowi bardziej
wyraźną prawdę jego życia. To, co zrobił Jan Paweł II w ostatnich chwilach swego
życia ziemskiego otworzyło dopiero wielu ludziom oczy, że jest coś takiego
prawdziwego, jak śmierć i wcale ona nie musi i nie jest końcem wszystkiego, choć
jest końcem ziemskiej wędrówki człowieka. Człowiek niemal umierający na oczach
współczesnego świata - to niewiarygodne, niepojęte, inne od tego, co spotykamy
na co dzień! Gdy papież umierał powiedział:
”błądźcie radośni, jak ja
Jestem ”. Gdzie tu miejsce na klęskę, na przegraną?
Tak zwana kultura zachodu nie
rozumie tego, choć może jeszcze szanuje.
W naszej kulturze nie ma
przegranych. Gdy ktoś idzie do zakonu - przegrał. Gdy coś nie idzie po naszej
myśli - porażka. Przegrani na bok. Miejsce tylko dla zwycięzców. Otóż tym
bardziej w takiej konwencji śmierć będzie postrzegana jako porażka, przegrana,
nie pasuje do tego świata, tej kultury. Jeśli zaś jest tylko przegraną, to czym
jest życie. Śmierć jest tylko tam, gdzie jest życie.
Jest jeszcze jedna ważna
rzecz, a mianowicie ta, że żyjąc w kulturze materii, a w takiej żyjemy, śmierć
nie pyta o stan naszego posiadania rzeczy. Zabiera wszystko, a w zasadzie
niczego nie zabiera, oprócz nas samych. Wszystko zostaje, ale nas już nie ma. Z
tym człowiek dzisiejszej kultury coraz bardziej nie potrafi się pogodzić.
Miałem, a nie mam – zdaje się krzyczeć i to coraz głośniej. Ten krzyk z wnętrza
człowieka będzie coraz większy, bowiem odejście od Boga jest wejściem w świat
swoich bóstw, a więc z góry przegraną, klęską, bo co w tym świecie nie umiera?
Według mnie, człowiekowi dziś
pozostała tylko religia i tradycja religijna. Ona jedna nie okłamuje człowieka,
bo nigdy nie powie, że nie umrzesz, Jezus Chrystus nie powie, że nie będziesz
cierpiał, nie będziesz miał swojego krzyża, więcej: Kościół powie: jesteś
prochem i w proch się obrócisz. A właśnie w tej kulturze zachodnio-europejskiej,
w której przypadło nam żyć, nie ma już nigdy miejsca na całkowitą prawdę o
człowieku i Bogu w świecie, wobec czego nie może być miejsca na śmierć, tak, jak
nie może być miejsca na przegraną, czy klęskę. Na nią sobie nie można pozwolić –
zda się krzyczeć dzisiaj świat!
To Jezus mówi, że ziarno
musi umrzeć, by wydało plon. To jest klucz do zrozumienia życia, a tym samym
śmierci, bo każe nam „po trochę umierać”, już teraz, by cieszyć się bardziej
życiem. Gdy człowiek nie nauczy się tego za życia ziemskiego, będzie miał coraz
większy problem z życiem samym (a więc z sobą), tym samym z ludźmi, a na końcu
ze śmiercią samą, oczywiście już swoją. Pozostanie mu bowiem tylko pustka i lęk.
Z pewnością wielu z was
widziało film Gronninga pt. „Cisza o kontemplacyjnym klasztorze w Alpach
francuskich. Ujmujące są w tym para dokumentalnym obrazie sceny mnichów - ich
twarze i oczy pełne spokoju, radości i spełnienia. Patrząc na ten obraz filmowy
proszę zwrócić na to baczniejszą uwagę i zastanowić się. Pozornie ich życie
nikomu niepotrzebne, przegrane, w głębszym wymiarze życia najbardziej potrzebne
im samym i światu, zwłaszcza współczesnemu. Umrzeć, bowiem w tym życiu, za
życia, temu, co niepotrzebne, ohydne, brudne i złe, powoduje, że śmierć nie
tylko nie jest klęską, ale może być wypełnieniem życia, Pełnią i przemianą tu i
teraz mnie samego. Jezus mówiąc o ziarnie, które musi obumrzeć, by przyniosło
plon, uczy nas tak naprawdę procesu umierania już w tym życiu, aby nie być
kiedyś zaskoczonym tym, co na pewno nastąpi. Gdy ktoś to potrafi w życiu, nie
będzie bał się kiedyś śmierci, a jeszcze cenił to, co ma, a więc obecną
teraźniejszość.
Można było by rzec prosto:
życie jest za cenne, aby je przegrać. Bo przegrane życie prowadzi do klęski
śmierci.
Ks. Krystian Hampel - listopad 2008
By się
dobrze przygotować - o Wyższym Seminarium Duchownym wczoraj i dziś.
Po wojnie na Śląsku
opolskim powstała Administracja apostolska. Pierwszym Administratorem był ks. dr
Bolesław Kominek (późniejszy kardynał, metropolita wrocławski). Czynił On
wielkie starania, aby nasz region miał własne Seminarium. Na początku klerycy
studiowali w Krakowie, jednak ze względu na złe warunki lokalowe zostali
przeniesieni do Opola, a w 1950 r. do Nysy. Wówczas patronem Seminarium został
św. Stanisław, biskup. Pierwszym rektorem był ks. Tomaszewski, a Ojcem duchownym
nasz były proboszcz ks. prałat Bernard Gade. Kadrę dydaktyczną tworzyli
pracownicy naukowi Uniwersytetu Lwowskiego. Budynek, w którym wcześniej mieli
swój szpital Bożogrobcy nie gwarantował jednak dobrych warunków lokalowych.
Diakoni więc (szósty rok) mieszkali w Opolu. Skracając część historyczną
przejdźmy do roku 1992. Powstała wtedy diecezja gliwicka i nasze Seminarium
stało się miejscem formowania kapłanów dla obu diecezji. W 1994 roku z
połączenia Wyższej Szkoły Pedagogicznej i Filii Wydziału Teologicznego KUL w
Nysie, powstał Uniwersytet Opolski, którego studentami zostali także klerycy. W
1997 roku po 47 latach, Seminarium zostało przeniesione do Opola. Na ten cel
odbudowano gmach jednostki wojskowej przy ul. Drzymały 1.
Może tyle z rysu
historycznego. Zajmiemy się teraz przeciętnym klerykiem, tym co robi, jak
wygląda jego dzień. Dzień zaczynamy dość wcześnie, bo o 5.30. O godzinie 6-tej
zaczynamy modlitwy poranne (Msza św., Jutrznia oraz rozważanie Pisma Świętego).
O godzinie 7.25 (czas jest wyliczony co do minuty) śniadanie, a po nim zaczynają
się wykłady. O 13.15 jest obiad, po którym jest rekreacja (czas do własnej
dyspozycji) lub dalszy ciąg wykładów. Godzina 18-ta to kolacja, o 18.20 ponownie
rekreacja, a o 19.30 czytanie duchowne (czas przeznaczony na lekturę żywotów
świętych, pism Ojców Kościoła lub innych pożytecznych duchowo książek).
Następnie udajemy się na wspólną modlitwę brewiarzową, po której jest sacrum
silentium, czyli czas świętego milczenia. O 22.00 cisza nocna.
Tak w ogromnym
uproszczeniu wygląda dzień kleryka. Studia, jak już wcześniej wspomniałem,
odbywają się na Wydziale teologicznym UO. Na pierwszym roku jest kurs
filozofii, czyli: logika, etyka, antropologia, historia filozofii,
epistemologia, metafizyka oraz teodycea. Oprócz filozofii na pierwszym roku jest
łacina, liturgika, religiologia, fonetyka i muzyka (wykładana przez całe sześć
lat nauki) oraz kilka pobocznych przedmiotów. Od drugiego do szóstego roku jest
studium teologii. Między innymi jest to: teologia fundamentalna, moralna,
metodologia, trynitologia, chrystologia, pneumatologia z charytologią, prawo
kanoniczne, oraz inne (wszystkich nie sposób wymienić). Oprócz filozofii i
teologii jest także obfite studium językowe: łacina, greka, hebrajski, włoski,
czeski i niemiecki. Na koniec szóstego roku każdy kleryk jest zobowiązany
obronić magisterium.
W Seminarium nie
mieszkają tylko klerycy, ale też powołani przez biskupów przełożeni: rektor,
wicerektor, prefekci, ojcowie duchowni oraz prokurator. Oni to, biskupi oraz
profesorowie tworzą radę seminaryjną, która dopuszcza poszczególnych kleryków do
posług: lektoratu (III rok studiów) i akolitatu (IV rok) oraz święceń: diakonatu
(V rok) oraz prezbiteratu (VI rok).
Jednak nasze życie
nie składa się tylko z nauki i modlitwy. Prawie każdy kleryk jest za coś
odpowiedzialny (w końcu jest to nasz wspólny dom i musimy o niego dbać).
Tradycją już jest, że alumni drugiego roku zmywają, a trzeciego roku opiekują
się zakrystią. Pozostali są odpowiedzialni za kawiarenkę, salę gimnastyczną,
obie aule, ogród i inne miejsca i sprawy. Na czele kleryków stoi Dziekan, który
jest wybierany w demokratycznych wyborach.
A co robi alumn
podczas wakacji? Jest bardzo zajęty. Trzy tygodnie to praktyki duszpasterskie,
dwa tygodnie to praktyka na rzecz diecezji, miesiąc to pomoc w parafii, a reszta
to czas do wolnej dyspozycji.
Tak w skrócie wygląda
formacja seminaryjna. Jeśli ktoś miałby szczegółowe pytania to proszę kierować
je do mnie.
kl. Janusz Sobiś - październik 2008
Nie tylko w październiku
Jak paciorki różańca, przesuwają
się chwile,
Nasze smutki, radości i blaski,
A Ty Bogu je zanieś, połączone w
różaniec,
Święta Panno Maryjo, pełna łaski.
Zaczynamy październik,
miesiąc szczególnie poświęcony modlitwie różańcowej. Papież Jan Paweł II na
Anioł Pański mówił w październiku 1983 r. do pielgrzymów: “W tajemnicach
świętego różańca kontemplujemy -
zatem przezywamy radości, cierpienia i chwałę Chrystusową oraz Jego Świętej
Matki, które stają się radościami, cierpieniami i nadziejami człowieka".
O odmawianie modlitwy
różańcowej upomniała się sama Matka Jezusa. 11 lutego 1858 r., a więc 150 lat
temu, ukazała się Maryja Panna św. Bernadecie we Francji, w grocie położonej w
pobliżu Lourdes. Ubrana była w śnieżnobiałą suknię i płaszcz, przepasana
błękitną szarfą, a dookoła dłoni miała przewieszony różaniec. Ukazując się po
raz pierwszy upomniała dziewczynkę, by z głęboką czcią uczyniła znak krzyża
świętego i odmawiała różaniec, a przy każdym objawieniu Matka Boska odmawiała z
Bernadetą różaniec.
W Gietrzwałdzie na Warmii
w roku 1877 objawiła się Matka Najświętsza dwóm dziewczynkom. Dziewczynki
zapytały na polecenie proboszcza czego od nich żąda. Pani odpowiedziała: “ Chcę,
abyście codziennie odmawiali różaniec.” Objawienia w Gietrzwałdzie trwały od 27
czerwca do 16 września 1877, a za każdym razem Matka Najświętsza prosiła: „Życzę
sobie, aby ludzie odmawiali różaniec.”
Fatima, 1917
- pierwsza wojna światowa
jeszcze trwała. W Fatimie objawiała się Matka Boża trojgu dzieciom od 13 maja do
13 października, które za każdym razem nawoływała do modlitwy różańcowej i to
codziennie, aby wyprosić pokój dla świata.
W naszej parafii jak
pamiętam początki modlitwy różańcowej poza miesiącem październikiem rozpoczęły
się wówczas, kiedy bombowce w 1943/44 roku latały nad nami w kierunku
Kędzierzyna Azotów i Blachowni. Odgłosy tych bombardowań było słychać i u nas.
Grupa wystraszonych ludzi gromadziła się wówczas koło kościoła, ksiądz Gade
zaprosił ich do salki katechetycznej albo do piwnicy kościoła i tak codziennie
zaczęto się modlić różaniec.
Po wojnie powstały
pierwsze róże różańcowe żywego różańca. Powstała również modlitwa różańcowa
przed mszą święta i przed nabożeństwem popołudniowym, Przewodniczyły w modlitwie
śp. pani Zdzieblik, pani Keil, pani Herud, pani Riedel, pani Agnieszka Jasny i
pani Anna Stania.
Bardzo dziękujemy za
przewodnictwo modlitwy różańcowej pani Klarze Gade, pani Małgorzacie i pani
Helenie, które czynią to z wielkim sercem i zaangażowaniem. Dziękujemy również
za przewodnictwo w modlitwie za zmarłych w domu żałoby albo w kościele przed
pogrzebem, która to modlitwa powoli odchodzi już w zapomnienie.
Jeszcze jeden epizod chcę
przypomnieć z życia parafialnego. Nasz zmarły proboszcz Bernard Gade wręczył
jubilatom srebrnego i złotego wesela różaniec z życzeniami, ażeby na tym różańcu
razem z Matką Najświętszą mogli „wspiąć” się do nieba.
Zaczynamy miesiąc
październik - różaniec codziennie
odmawiają i prowadzą rozważania różne grupy parafialne, i bardzo dobrze, ale
byłoby jeszcze lepiej gdyby jak najwięcej parafian w nim uczestniczyło.
Przytoczę słowa naszego
Papieża Jana Pawła II.
„Różaniec jest moją umiłowaną
modlitwą. Modlitwą cudowną w swej prostości i swej głębi.”
Dorota Borus - październik 2008
Wszystko w rękach Twoich, Panie.
Ostatnie
miesiące dość mocno obfitowały w spotkaniach z różnymi ludźmi, którzy mówiąc
oględnie - wciąż narzekają na dzisiejszy świat i ludzi w nim żyjących;
zasadniczym motywem jest to, że dzieje się źle i że kiedyś było spokojniej
(nawet za komuny). Nie jest dziś problemem spotkać człowieka pełnego goryczy i
pretensji, skądinąd często uzasadnionych. Prawdą zaś jest, że zmiany dziś i ich
tempo jest ogromne.
Już Wisława
Szymborska mówiła: ’’To nie jest przyjemna epoka. Wydaje mi się, że większość
spraw i rzeczy należy do gatunku jakichś chorób”. Podobne jednak odczucia
musiały towarzyszyć wielu ludziom poprzednich epok, choćby przemian społecznych
doby rewolucji XVIII i XIX wieku, jak i wcześniejszych, wspominając choćby czasy
reformacji i odrodzenia, czy późniejsze oświecenia. Zakwestionowanie jednak
wymiaru religijnego i duchowego w życiu człowieka dziś rzeczywiście może budzić
lęk i rzeczywiste obawy. Bo często na pytanie moje o wymiar religijny dostaję
odpowiedź jakże bezmyślną, a wpisującą się w nurt dzisiejszej pracy ponad siły,
która ma przynosić tylko wielkie dochody, usprawiedliwienia, odpowiedź, która
nie ma żadnego uzasadnienia logicznego, za to pełna jest goryczy i zawiedzionych
nadziei. Słuchając tego nie powinniśmy jednak wpadać w skrajności, bowiem często
są one formułowane przez odczucia pojedynczego jej autora nie oparte na
obiektywnej refleksji, a właśnie na subiektywnym odczuciu i doświadczeniu.
Prawdą jest, że
żyjemy na cywilizacyjnym zakręcie historii, a to wymaga niesamowitej
inteligencji, szczególnie religijnej i moralnej. Bez niej wszystko stoczy się na
dno. Zbyt łatwo, zwłaszcza ludzi młodych i to pod wpływem liberalnych mediów,
czy środowiska rówieśników, ’’które ściąga w dół” rezygnuje z życia religijnego,
sakramentalnego i duchowego. To jest błąd za który trzeba będzie pokutować ...
To właśnie dziś, jak
może nigdy wcześniej trzeba przekonania - właśnie religijnego, wewnętrznego - że
wszystko jest w rękach Boga, który ’’nie chce śmierci grzesznika, ale by się
nawrócił i żył”, jak pisze Pismo święte. Innymi słowy pragnie szczęścia
człowieka, ale nie za cenę wolności, bo ona jest miarą miłości.
Gdy przychodzą lęki i
narzekania, obawy i zawirowania, warto świadomie powtórzyć słowa modlitwy, a
dotyczą one czasu obecnego, jak nigdy dotąd i przyszłego też: ’’miej
miłosierdzie dla nas i całego świata”.
Ks. Krystian Hampel wrzesień 2008
Czyżby wszystko dało się kupić?
(z cyklu refleksje)
Żeby się modlić, przystępować do
sakramentów świętych, świętować Dzień Pański po katolicku trzeba mieć wiarę.
Jednocześnie modląc się, przystępując do Komunii świętej, słuchając Słowa Bożego
wzrasta w nas wiara, jesteśmy zdolni do życia chrześcijańskiego. Warto sobie
uświadomić, dlaczego korzystamy z posługi Słowa Bożego, dlaczego wybieramy taką,
a nie inną Mszę świętą (w istocie jest to ta sama). Zdarza się, że wybieramy
(albo i nie wybieramy) >dla siebie< , dla swoich aktualnych potrzeb i
zapatrywań. Wybieranie w tym przypadku bywa „dopasowaniem do siebie”. Najpierw
godzinę, możliwie najlepszą, dopasowaną do wszystkiego innego. A później
kapłana, który powinien celebrować Ofiarę Chrystusa, a tak naprawdę głosić
kazanie, bo to w ogólnej naszej wiedzy religijno-liturgicznej najważniejsza
część Mszy świętej. Mówimy, że wybieramy kapłana, który „przypada nam do gustu,
bądź serca”, co raczej i najczęściej oznacza, że chcemy słyszeć to, z czym się
zgadzamy, albo w najlepszym przypadku już słyszeliśmy. Dobrze, gdy dorzuci dobry
dowcip w kazanie, a jak już nie tu, to przynajmniej w ogłoszenia; wtedy
poprawia się nastrój, nieraz niezależnie od pogody, która bywa nieraz kapryśna.
Za to nie mówi tego, co by musiał powiedzieć, by wyrwać z płycizny wiary, czy
choćby dobrego samopoczucia … Pozostaje jeszcze nastrój, co oznacza oprawę
liturgiczną (na pewno skądinąd bardzo ważną), muzyka, śpiew i ... no właśnie,
,,to coś”. To dobrze, gdy przypada w nasze gusta, usposobienia, czy pragnienia.
Właściwie wszystko jest dobrze; właściwie trudno coś zarzucić niewłaściwego poza
tym, że wybraliśmy to, co tylko myśmy chcieli; to, że oto liturgia dopasowała
się do nas, a nie my do niej. Można łatwo zgubić to, co jest istotą liturgii i
życia Kościoła: a istotą jest to, że chleb stał się Ciałem, wino Krwią, a więc
nastąpiła Tajemnica Przemienienia. Nie widzieć tego to tracić wiarę, a tak
naprawdę to nazywa się skoncentrowanie się na sobie. Tylko gdzie jest wtedy Pan
Bóg?
Ks.
Krystian Hampel lipiec 2008
Przemówienie ks. Krystiana Hampla
do księży diecezji opolskiej i gliwickiej wyświęconych w roku 1985 na spotkaniu
w dniu 16.06.2008 roku w Rachowicach k/ Gliwic z okazji rocznicy świeceń
kapłańskich - szkic
1. Jakby nie powiedzieć -bracia-
to my jesteśmy najbliżej Boga. Tak, my kapłani! Popatrzcie raz jeszcze -
składamy codziennie Jego Ofiarę! Czy świat coś z tego rozumie? Ba! Czy my wiele
z tego rozumiemy? Niewiele rozumie świat z idei kapłaństwa.
2. Ten świat, ba, my sami
przeżywamy siebie bardzo egoistycznie. Otóż współczesny człowiek uważa, że jest
po prostu fajny, jest miły - Pan Bóg powinien go lubieć. Zresztą – my też Go
lubimy; jesteśmy z Nim w przyjaznych stosunkach ... A jak tak, to możemy się
pomodlić wszędzie .....w lesie, na łące ...
Nie widzimy wartości bycia w
komunii z Bogiem! Zajmujemy się nade wszystko sobą!
3. Owszem, pozostała w człowieku,
w nas religijność – ona przecież leży w naturze człowieka. Ale to nie wszystko
i nie wystarcza. Zagubiona gdzieś została idea świętości Boga, grzeszności
człowieka; tym samym przekonanie naszej wiary, że drogą do Boga jest pojednanie
przez ofiarę.
A kim w tym jest kapłan?. Kapłan
jest tym, który składa ofiarę Chrystusa. Jest najbliżej Jego świętości - a to
jest i niebezpieczne i ryzykowne dla człowieka. On nieustannie składa siebie w
ofierze za zbawienie świata.
4. Chrześcijaństwo bywa trudne.
Ono wymaga ofiary, wymaga przebaczenia. Chrześcijanin to ten umiłowany przez
Boga człowiek, który wie, że wbijał gwoździe w krzyż, sprowokował całą ofiarę
Chrystusa: Boga - Człowieka, ale i potrzebuje tej Ofiary.
Potrzebuję Ciebie, Twojej ofiary
- wtedy tak wołam, gdy wyznaję grzechy. Bo w gruncie rzeczy idea ofiary kryje
się w przebaczeniu. Tak też jest choćby w małżeństwie: po ludzku całkowite
przebaczenie w ogóle jest niemożliwe. Jest możliwe tylko poprzez Chrystusa w
nas, a to znaczy musi coś umrzeć w nas, aby mogło zmartwychwstać. Owocem jest
właśnie przebaczenie.
5. Każda miłość do której my
jesteśmy zdolni bierze się z kapłaństwa Chrystusa.
I tak, jeśli dla małżonków miłość
zanużona jest w kapłaństwie Chrystusa, wtedy wyraża się i w cierpieniu i
cierpliwości, byciu dla drugiego człowieka, ale również w radości, jedności,
także seksie, bo to też chwila daru małżonków dla tego drugiego.
6. Jeszcze jedno: my już mamy
trochę życia za sobą ... Gdzieś tam może niemal każdy z nas ,,po drodze”
pozostawił coś, czego nie chciał, takie zgliszcza. Co z tym zrobić?
Wydaje się, że jedyną nadzieją
jest Chrystus, który na końcu do nas i po nas przyjdzie i wszystko naprawi. Tym
samym nada ostateczny sens. Bo wiara już dziś nadaje sens życiu naszemu i tylko
ona.
7. Ile to razy słyszymy z różnych
stron, jak naprawić, a właściwie polepszyć ,,życie księży”. Media w tym królują,
zwłaszcza liberalne, bo one mają nową koncepcję człowieka, to znaczy człowieka
wyzwolonego, co znaczy robi co chce, a nawet wierzy w co chce. I tak przebija
nieporozumienie na temat kapłaństwa i tego, kim ma być kapłan, mnich, zakonnik.
W małżeństwie też bywa, że nie wiedzą kim są dla siebie i kim być mają, tym
samym, co jest normalne. Ci, co odeszli od kapłaństwa, nieraz chcieliby od czasu
do czasu ,,być księdzem” - jak powiedział jeden z uczestników programu
emitowanego kilka miesięcy temu w naszej telewizji.
8. Zawsze wracamy, składamy
Ofiarę Chrystusa, bo ona jest zbawienna sama w sobie i dla nas. Bez Niej w życiu
nam czegoś ważnego brakuje. Bez Niej w życiu zawsze będzie czegoś brakować!
Ks. Krystian
Hampel czerwiec 2008
Ostatni miesiąc rozpoczęliśmy cykl artykułów na
temat nałogów, głównie alkoholizmu. Kontynuujemy poniżej ten cykl i dziękujemy
autorowi, jednemu z naszych parafian za zajęcie się tym tematem.
Ks. Krystian
PROBLEMY RODZINY UZALEŻNIONEJ OD OSOBY BĘDĄCEJ W NAŁOGU
Zgodnie z opinią lekarzy,
psychoterapeutów i duchownych zajmujących się problemami ludzi uzależnionych
od alkoholu, nikotyny, narkotyków, leków i innych źródeł uzależnienia, to jest
choroba nie tylko tej osoby lecz też całej rodziny . Taka rodzina jest
dysfunkcjonalna. Jej problem nie pojawia się nagle ale postępuje etapowo, o
czym ona sobie nie zdaje sprawy.
W początkowym etapie choroby
nikt w rodzinie nie myśli o szukaniu jakiekolwiek pomocy. Zachowanie osoby
uzależnionej jest tolerowane a członkowie rodziny solidarnie go chronią.
W następnym etapie następuje
okres próby pozbycia się problemu. Rodzina organizuje samoobronę przed
społecznym napiętnowaniem wiążące się z problemem uzależnienia takiego członka
rodziny. Konsekwencją tego w dalszym etapie jest reorganizacja rodziny. Nie
uzależnieni członkowie przyjmują na siebie odpowiedzialność za całość rodziny. W
mniejszym też stopniu tolerują postępowanie osoby uzależnionej. Często wtedy
dopiero pod namową rodziny taka osoba podejmuje próbę leczenia. Gdy jednak nie
przynosi to efektu, to rodzina postanawia się uwolnić od problemu. Próba
seperacji i definitywne usunięcie osoby uzależnionej z rodziny często powoduje,
że osoba ta poddaje się leczeniu lub zaprzestaniu nałogu. Jeżeli to nie
przynosi efektu, to rodzina przeprowadza ostateczną reorganizację , ale już
bez osoby uzależnionej. Następuje całkowity nowy podział obowiązków i ról w
rodzinie. Cechą osób współuzależnionych od osoby chorej jest przekonanie o
swoich możliwościach wywierania znaczącego wpływu na drugiego człowieka pomimo
powtarzających się niepowodzeń i cierpień z tym związanych. Za istnieniem
współuzależnienia przemawiają takie fakty jak: poddanie się rytmowi życia osoby
uzależnionej, przejmowanie za niego odpowiedzialności, obsesyjne kontrolowanie
jego, pomaganie i nadmiernrne opiekowanie się nim, wysoka tolerancja różnego
rodzaju patologicznego zachowania z jednoczesnym występowaniem poczucia winy i
małej wartości oraz zaniedbywaniem samego siebie. Osoby współuzależnione są
nieświadome pomocy w uzależnieni i w największym stopniu przyczyniają się do
odwlekania decyzji o jego zaprzestaniu. Na pytanie jak się zachować i postępować
w takich przypadkach ogólne uwagi podane są niżej, choć z realizacją ich jest
gorzej.
Nie należy zapominać, że
uzależnienie jest chorobą przewlekłą i aby pomóc w wyzdrowieniu trzeba
zaakceptować ten fakt i przestać się wstydzić. Nie należy też traktować go jakby
był hańbą dla rodziny. Jest to bowiem jedna z chorób, a powrót do zdrowia jest
możliwy, podobnie jak w większości innych chorób. Nie należy jednocześnie
traktować osoby uzależnionej jako niegrzeczne dziecko, bo przecież nie postępuje
się tak, gdy ktoś cierpi na jakiekolwiek inną chorobę. Jednocześnie wątpliwy ma
sens robienie wyrzutów i wdawanie się w kłótnie, szczególnie wtedy, gdy osoba
uzależniona jest pod ich wpływem. Dodatkowe wygłaszanie kazań i robienie
wykładów nie ma również sensu bowiem osoba uzależniona prawdopodobnie wie
wszystko co chcemy mu powiedzieć. Można go jedynie tylko sprowokować do
dalszych kłamstw i wymusić obietnice, których nie będzie w stanie dotrzymać.
Rodzina uzależniona nie może
udawać i dawać się okłamywać, bowiem osoba uzależniona dochodzi do przekonania ,
że potrafi ją przechytrzyć. Używanie szantażu w formie „gdybyś mnie kochał to
byś przestał” niczego nie zmienia, a jedynie zwiększa poczucie winy. Przecież
nikt nie mówi „ gdybyś mnie kochał, to nie przeziębiłbyś się”. Wypowiadanie
gróźb, których nie jest się w stanie spełnić pozwala dać osobie uzależnionej
argumenty, że nie traktuje ona poważnie takich słów. Wszelkie działania rodziny
mające na celu zablokowanie uzależnionemu możliwości dostępu do źródeł
zaopatrzenia się w takie środki jak alkohol, narkotyki, środki psychotropowe
itd. powodują, że osoby takie szukają desperackich prób ich zdobycia, a każdy
wie, że znajdzie się sposób na ich znalezienie, bez względu na konsekwencje.
Nie należy robić nic za osobę uzależnioną, co mógłby zrobić sam. Natomiast
usuwanie problemów, chronienie przed ponoszeniem konsekwencji własnych czynów,
nieodpowiedzialnych zachowań (na przykład: nieobecność w pracy, zaciąganie
długów, kłótnie w rodzinie ) odbierają szanse na to, aby taka osoba zauważyła,
do czego doprowadził ją ten nałóg i aby zechciała zmienić swoje dotychczasowe
postępowanie. Nie należy oczekiwać natychmiastowego wyleczenia, bowiem tak jak w
każdej przewlekłej chorobie okres leczenia i rekonwalescencji jest długi, a
nawroty choroby są możliwe.
Bardzo potrzebne jest takiej
osobie otrzymywanie miłości, wsparcia i zrozumienia podczas wszystkich prób
wyjścia z nałogu. Wiadomo bowiem, że w sporadycznych tylko wypadkach udaje się
za pierwszym razem rozwiązać ten problem. Dopiero dalsze próby mogą dać
pozytywne efekty. Ważne przy tym jest, aby cała rodzina wzięła pod uwagę takie
motto : „Nie ważne jak osoba uzależniona upadła, ale ważne jak z takiego nałogu
powstaje”.
A dzięki modlitwie wspólnej
całej rodziny, zrozumieniu, miłości oraz wybaczeniu jest nadzieja na to, że
osoba taka wyleczy się z nałogu, a rodzina powróci do normalnego życia.
(przygotował Jakub maj 2008)
NAŁÓG TO CHOROBA CZY GRZECH
Dla człowieka żyjącego bieżącym życiem słowo nałóg kojarzy się z alkoholizmem,
narkomanią lekomanią bądź uzależnieniem od nikotyny. Tymczasem nałogowcami są
również osoby poświęcające pracy cały wolny czas tak zwani pracoholicy,
telemani to osoby, które przesiadują przed telewizorem wszystkie wolne chwile,
komputerowcy, którzy nie widzą nic poza komputerem, kobiety ogarnięte manią
czyszczenia i porządkowania, często wynikające z kompleksu niższości, osoby w
sposób nieopanowany wydające pieniądze, co zwykle bierze się to z
niedojrzałości, bądź osoby nadmiernie zużywający leki bez uzasadnienia. Chęć
natychmiastowego zaspokojenia zachcianek oraz nałogowymi objawami staje się
sposobem rozładowania napięć emocjonalnych, co w konsekwencji jest nałogiem.
W walce z
każdym nałogiem sukces zależny od tego, czy my zdajemy sobie sprawę z przyczyn
naszych zachowań i czy znajdziemy sobie jakiś cel w życiu.
Niektóre osoby
zajmujące się tymi problemami, jak Ojciec Grande w swojej książce o przepisach
na zdrowe życie uważa, że każdy nałóg nie jest chorobą, lecz psychiczną
rozpustą. Według niego człowiek musi znać wagę czasu, który przeżywa, a nie
marnować go na przesadne rozrywki.
Istotą nałogu
jest bowiem utrata kontroli nad nim. Choroba składa się z dwóch elementów:
obsesji umysłowej, która sprawia, że człowiek uzależniony nie potrafi wyobrazić
sobie życia bez powrotu do tego nałogu i nawet po dłuższej przerwie powraca
znowu do tego samego oraz uczulenia fizjologicznego, które pojawia się
natychmiast po ponownym spotkania się z nałogiem. Taka osoba obiecuje sobie , że
więcej tak nie zrobi, ale ponownie to powtarza. Człowiek rozumny tego by nie
zrobił, ale człowiek uzależniony postępuje inaczej, niż człowiek rozumny, który
wiedząc, że rękę sobie poparzy wkładając ją do wrzącej wody, ponownie za kilka
dni to samo czyni.
Ale to nie
wszystko. Najdziwniejsze jest, że mimo istnienia łatwo rozpoznawalnych objawów,
osoba taka nie wie, że jest chora. Choroby nałogowe należą do specyficznych
chorób określanych jako zespół chorób zaprzeczeń. Dotyczy to szczególnie
alkoholików, narkomanów, palaczy czy też lekomanów. Jednakże nie omija to też
inne grupy osób uzależnionych.
Podejrzenie o
nałogi to bardzo poważny zarzut. Ma ono bowiem jednoznaczny wydźwięk moralny.
Nikt nie przyznaje się łatwo do tego, że jest zepsuty, zwłaszcza, gdy czuje się
niewinnym.
Takie problemy jak
: kłopoty w pracy i problemy małżeńskie, podenerwowanie, trudne dzieciństwo,
oraz inne wydarzenia uzależniony próbuje nieświadomie przerzucić na kogoś
innego.
Problemem osoby
uzależnionej jest bowiem nieumiejętność radzenia przez dłuższy okres czasu z
samym sobą, własnymi myślami, emocjami oraz
uzależnieniami.
Człowiek
uzależniony przypomina dziecko. W polu jego świadomości dominują dwa pojęcia: JA
oraz CHCĘ. Nie jest odpowiedzialny, zamiast wytrwale budować swój los, woli
manipulować innymi, by spełniali jego zachcianki. W gruncie rzeczy jest
tchórzem, boi się stawać oko w oko z życiem: woli, by inni robili to za niego.
Nawet jak nie jest egoistą, myśli i mówi wyłącznie o sobie i nie przychodzi mu
do głowy, że ktoś może się nim nie interesować.
Dziecko, gdy nie
dostanie cukierka to płacze, osoba uzależniona ucieka w swój nałóg.
Dziś nałogi
uważane są za chorobę, a nie grzech. Może jeszcze nie przez wszystkich, ale na
pewno przez tych, od których najwięcej zależy. Przez lekarzy i nauczycieli,
przez sędziów, policję i prokuratorów, przez duchownych i ludzi zawodowo
udzielających porad małżeńskich i rodzinnych. Wszyscy oni
wiedzą, że każda
forma nałogu jest postępującą chorobą. Znają początkowe objawy, potrafią je
bardzo wcześnie rozpoznać.
Rodzina osoby
uzależnionej, nawet najbardziej kochająca przeważnie szkodzi jemu, podsyca jego
chorobę. Wierząc w to, że jest to kwestia jego wyboru i silnej woli, chce go
wzmocnić. Poświęca się, pilnuje, troszczy, wymusza solenne obietnice. Wszystko
na nic.
Dopiero jak uzna,
że jest bezsilna wobec jego nałogu, wtedy będzie mu mogła pomóc.
Jedyny sposób, w
jaki rodzina może pomóc to zostawić go w spokoju. Nie nalegać, nie nakłaniać,
nie krzyczeć, nie błagać. Ale też nic za niego nie załatwiać: zaświadczeń
lekarskich, pożyczek ani zwolnień z pracy: nie tłumaczyć go chorobą. Niech robi
to wszystko na własną odpowiedzialność. A skoro jest to choroba, to nie ma się
czego wstydzić, przeciwnie, poradzenie sobie z nałogiem może być powodem do dumy
i chwały.
(przygotował Jakub kwiecień 2008)
Sposób na świat i życie
?
Nie ulega wątpliwości, że nasz świat to świat
ludzi w głównej mierze uzależnionych. Taka już jest w dużej mierze nasza
cywilizacja i zdaje się, że pędzi to dalej w płytkość kontaktów, wyimaginowanych
oczekiwań i krytyki tego, co jest. Właściwie można od wszystkiego się uzależnić.
Od własnych emocji też, co dzisiaj obserwuje się nader często. Najłatwiej jednak
od alkoholu, bo on też jest najbardziej dostępny. Jak trudno wówczas zdać sobie
sprawę, że już dzieje się coś złego, bowiem w końcu powszechność choćby picia
powoduje, że staje się to normą społeczną.
Jakże wielu z nas
nie potrafi kochać i nie czuje się kochanymi. W takiej sytuacji bardzo łatwo
człowieka zniewolić, właśnie przez ofertę uzależnienia od konsumpcji. Kultura
bowiem, w której tkwimy ma jedno tylko do zaoferowania, a mianowicie: bierz i
konsumuj. Tymczasem uzależnienie od konsumpcji jest tak niebezpieczne, że wpędza
człowieka w fałszywy kąt zakłamania, nawet wobec siebie samego i powoduje, że
nie wytrzymujemy ciśnienia tego, kim według świata powinniśmy być i co
powinniśmy mieć.
Każde uzależnienie
jest ucieczką od czegoś, co trudne, wymagające, bądź też jest brakiem czegoś w
życiu. Tych braków może być dużo, ale najważniejszy z nich i podstawowy to
właśnie brak miłości. Człowiek, który nie potrafi kochać, albo który czuje, że
jest niegodny miłości jest łupem dla uzależnienia.
Otóż uzależnienie,
choćby alkoholowe, pomaga mu w takiej sytuacji otworzyć się, tak jakby ogrzać
się, czego oczywiście nie otrzymuje z życia.
Gdy nie potrafimy wyrażać swoich uczuć, swoich pragnień i potrzeb, wówczas
choćby po alkoholu, te uczucia i pragnienia łatwiej wychodzą na zewnątrz. Groźba
uzależnienia wzrasta, gdy nie szukamy innych rozwiązań sytuacji, niż w
uzależnieniach, a nie szukamy dlatego, bo ani takiej odwagi w nas nie ma, a
jeszcze wymaga to pracy i wysiłku każdego z nas osobiście.
Jeśli w nas tyle
stresu, przemęczenia i napięcia to najlepszym ,rozładowaczem” wydaje się
alkohol, bowiem rozluźnia to, co napięte. Gdy do tego dodamy, że potrzebujemy
wszystko szybko, zaraz, natychmiast, to nie ma czasu na spokojną pracę, na
pogłębienie relacji, czy na refleksję i przez co wzrasta liczba ludzi pijących,
bądź uzależnionych od czegoś tam, tym samym zadufanych w sobie i obrażonych na
świat, gdy ten nie daje im tego, co w ich mniemaniu powinien im dawać.
Statystyki są
bezwzględne. One mówią dziś, że wciąż wzrasta liczba tych, co są uzależnieni. Od
alkoholu już co piąty Polak. I wciąż to wzrasta. Tak jak i od innych uzależnień.
To cena świata konsumpcyjnego, gdy to, co materialne wyparło to, co należy do
świata ducha. Ciało zaś bez ducha, czym jest?
Ks. Krystian Hampel kwiecień 2008
Uzależnionych więcej,
niż myślimy.
Nie ulega wątpliwości, że alkoholizm jest dziś chyba najgroźniejszą, a
jednocześnie najpowszechniejszą z chorób i groźnych nałogów niszczących wielką
część naszego społeczeństwa. Gdyby zapytać przeciętnego człowieka: kto to jest
alkoholik, to z pewnością powie, że to ten, który zdegradował już siebie w
zdrowiu, utracił majątek, często dom, pozycję społeczną. Tymczasem, gdy już tak
jest, to jest to już ostatni ,,zakręt alkoholizmu”, po którym jest już tylko
śmierć. Są przecież stany wcześniejsze, które zapowiadają jedynie ten
ostateczny. To po prostu choroba, która objawia się już
tym, że częściej zagląda się do kieliszka, często pije się piwo ... Taki
człowiek
twierdzi, że przecież jest zdrowy.
Tymczasem alkoholizm niszczy człowieka w każdej jego funkcji. Niszczy też
otoczenie, bo niszczy ludzkie więzy, niszczy wartości; człowiek staje się
wyniszczony fizycznie, co często widać naocznie. Jednak leczenie dopiero na tym
etapie jest niezwykle trudne, tłumaczenie, choćby w konfesjonale – nieskuteczne.
Wszystko poszło niejako ,,za daleko”. W pewnym momencie nie sposób kontrolować
już swoich alkoholowych wypadów, nie można pić umiarkowanie. Jedynym wyjściem
dla alkoholika jest całkowita abstynencja.
Nie sposób, aby człowiek pijący sam wyszedł z tego nałogu, jak zresztą z wielu
innych.
Aby przestać pić, zażywać narkotyków, powstrzymać się od nałogu papierosów,
seksu itd. trzeba zmienić w sposób radykalny wszystkie aspekty swego życia,
wszystkie wartości życia. Inaczej nic się nie zmieni, a będzie jeszcze gorzej.
Niestety, jest tak wiele nałogów, tak łatwo wpaść w uzależnienia. W dzisiejszym
świecie jest to coraz większy problem, a będzie jeszcze większy.
Ks.
Krystian marzec 2008
/////////////////////////////////////////////////////////////////
//////////////////////////////////////////////
///////////////////////////////////
Wierzyć tak, ale dajcie mi dowody, albo daj mi
spokój
Chciałbym i ja dotknąć przebitych rąk i
nóg, zapytać wprost: czy to Ty Jezu, prawdziwy Bóg? Łatwiej byłoby mi uwierzyć,
stąpać po tej ziemi, uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii, modlić się w zamian
nic nie oczekując. To tak, jak wtedy, gdy mi będziesz udowadniał, że mnie
kochasz, bo mi w pracy pomożesz, bo spełnisz to, co będę chciał, wtedy się
zmienię. Otóż w życiu nie wystarczą dowody, znaki, w życiu trzeba też wiary,
zaufania, drogi, która widzi dalej i głębiej.
Nasze media podały wieść: znany kapłan,
teolog i autor wielu publikacji naukowych porzucił wpierw kapłaństwo, potem
Kościół. Nieraz może w życiu zabraknąć czegoś nieodzownego: gdy nie ma nas u
stóp Boga, gdy nie trwamy przy Chrystusie, a jedynie mędrkujemy o religii,
Kościele, Bogu, a tak naprawdę nie ma nas samych tam, gdzie być powinniśmy.
Właśnie u stóp Chrystusa.
Ilu z tych, co przystępują do sakramentu
małżeństwa, chcą być chrzestnymi, a więc tymi, którzy dają sobie i dziecku żywą
wiarę, to już agnostycy, a może i ateiści w niedalekiej przyszłości? Bo wszystko
jest łaską, darem, ale i to wymaga trudu, wysiłku i prób, by rozpocząć od nowa.
Człowiek potrzebuje słowa, odpocznienia
od codziennych trudów i wciąż nowych sił i nowej nadziei. Kłamstwem jest, że
można wierzyć bez Eucharystii, bez sakramentu pokuty, i wogóle bez sakramentów i
bez modlitwy! Ot, tacy wierzący niepraktykujący, wierzący "wielkanocni" i
"bożonarodzeniowi", wierzący, którzy czasu nie mają, którzy w niedziele dorabiać
muszą. Przypomina mi się Tomasz z Ewangelii, który szuka znaków, potwierdzenia.
Ale szukał, pytał, czekał. Dziś wielu nie czeka już na nic, nie pyta, nie szuka
- po prostu ich w gruncie rzeczy to nie interesuje. Tym zajmą się później. A Bóg
pozwala, zostawia, czeka i puka. Daje się też dotknąć, zbliżyć, zobaczyć.
Wszystko z miłości. My zaś szukamy gdzieś w przestworzach, w mediach, w jakieś
energii...
Ks. Krystian Hampel kwiecień2008
Ci, którzy żyją nadzieją, widzą dalej.
Ci, co żyją miłością, widzą głębiej. Ci, co żyją wiarą, widzą wszystko w innym
świetle.
Lothar Zenetti